czwartek, 5 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 3.


Siedziałam przy biurku, słuchając muzyki. Bez celu kręciłam się wokół własnej osi na wygodnym, niebieskim krześle. Mały, wąski pokój wirował mi przed oczami. Łóżko, okno, szafa, drzwi, biurko i tak w kółko. Odepchnęłam się stopą od podłogi. Wraz z krzesłem wyjechałam na środek pomieszczenia. Rozpostarłam ramiona, wprawiając się tym samym w jeszcze szybszy wir. Odchyliłam głowę i przymknęłam powieki, delektując się melodią płynącą z głośników. Kręciłam się tak jeszcze z minutę, wykrzykując niczym szalona słowa piosenki. Gdy ta zbliżała się do końca, a wokalista umilkł, ustępując donośnej perkusji, moja karuzela się zatrzymała i na powrót ogarnęła mnie znienawidzona cisza.
Westchnęłam niezadowolona. Komputer wydawał się być tak potwornie daleko, a tak naprawdę wystarczyło wstać i przejść niecałe trzy kroki lub zwyczajnie się odepchnąć, a kółeczka od krzesła odwaliłyby całą robotę. Ale to byłam ja. Najbardziej zrzędliwa i marudząca persona na świecie.
Pewnie użalałabym się dalej nad odległością „nie do pokonania”, gdyby nie pukanie w drzwi, które zmusiło mnie do podniesienia leniwej dupy.
– Czego chcesz? – spytałam ciotki, stojącej w korytarzu.
Przyjrzałam się jej uważniej. Włosy zaplecione w warkocz, delikatny makijaż i elegancki strój spowodowały, że zaczęłam się zastanawiać, czym się zajmowała.
– Dzwonili do mnie z pracy. Mają jakieś problemy z serwerami, plus padł nowy system. Drugi informatyk wyjechał, więc…
– Hej! Stop… stop – przerwałam jej, machając ręką, nie mając bladego pojęcia, o czym mówiła. – „Muszę jechać do pracy” wystarczyłoby w zupełności. I informacja, gdzie to do cholery jest.
– Przyzwyczajenie się do twojego charakterku będzie trudniejsze niż do tego, że mieszkasz pod moim dachem – wymamrotała, pocierając dłonią czoło. – Jestem głównym informatykiem w dotCOMPANY – odpowiedziała, patrząc na mnie surowym wzrokiem. – Chyba nie muszę ci tłumaczyć, że firma ma siedzibę w centrum miasta?
– Nie, nie musisz – burknęłam. – Po prostu zostaw swój numer telefonu na szafce w przedpokoju i po sprawie.
– Gdyby tylko o to chodziło, krzyknęłabym z dołu, że wychodzę.
– Więc? – spytałam, wzruszając ramionami.
Anna tylko wyciągnęła przed siebie rękę. Do tej pory nie zauważyłam, że trzymała w niej czarne, kartonowe, na oko trzydziestocentymetrowe, pudełko.
– Co to jest? – spytałam, odbierając podarek.
– Twoje nowe dokumenty, kieszonkowe, klucze z domu i nowy telefon – wymieniała jednym zdaniem.
Podniosłam wieko i zajrzałam do środka. Było tam dokładnie to, co powiedziała. Trzy klucze, dokumenty spięte gumką, dość suto wypchana koperta oraz pudełeczko z najnowszym modelem smartfona. Uniosłam brwi, zwracając spojrzenie z powrotem na ciotkę.

Ta stała z założonymi rękami i wlepiała we mnie te swoje duże, brązowe sarnie oczy. Starałam się rozszyfrować, jakie uczucia skrywały. Bezskutecznie. Nie było to puste czy chłodne spojrzenie. Powiedziałbym, że było sterylne, co w tamtej chwili wydawało mi się przerażające. Tak jakby kobieta stojąca przede mną, nie była zdolna do żadnych uczuć. Lub to tylko moja wyobraźnia podsuwała mi taki obraz.
Czułam się zagubiona. Nie byłam pewna czy ta cała troska, współczucie i pogawędki nie były niczym innym jak grą aktorską. Diabelnie dobrą grą aktorską.
Odparłam nawiedzające mnie myśli i skupiłam uwagę na pudełku trzymanym w dłoniach. Niby od niechcenia palcem rozchyliłam kopertę. Moim oczom ukazały się banknoty z dwoma zerami. Zaskoczona widokiem zagwizdałam pod nosem.
– To drogi telefon… – zaczęłam.
– Owszem – padła harda odpowiedź.
– A to jest… dużo pieniędzy… – powiedziałam, wchodząc do pokoju i odkładając pudełko na brzeg biurka.
Ciotka tylko oparła się ramieniem o futrynę i wychylając głowę, ogarnęła wzrokiem przestrzeń. W sumie był to pierwszy raz, gdy się do mnie pofatygowała. Najwyraźniej nie chciała naruszać mojej prywatności, bo jej stopy w dalszym ciągu nie przeszły za próg.
– Nie mam zamiaru cię przekupić – odezwała się w końcu. – Nie jestem w stanie ci dać poczucia rodzicielskiej miłości czy domowego ogniska – mówiąc to, westchnęła, jakby siłą zmuszała się do wypowiadania tych wszystkich słów. – Jedyne, co na ten czas mogę ci zapewnić, to stabilność i niezależność finansową.
– Nie chcę twoich pieniędzy – odpowiedziałam, opierając się pośladkami o biurko i krzyżując ręce na piersi.
– Wiem. Zrozum. Moje życie nie było przygotowane na to, że ktoś się w nim pojawi. Mam taki, a nie inny zawód. Częściej mnie nie ma niż jestem. Całe dnie spędzałam w pracy i nagle pojawiasz się ty…
– Dzięki za oczywiste stwierdzenie, że jestem dla ciebie wrzodem na tyłku – powiedziałam ostro. – I wybacz memu ojcu, że umarł o dwa lata za wcześnie.
– Klaro! – Anna spojrzała na mnie jak na małego potwora. – Nie ważne, co sobie myślisz, ale nigdy nie przeklinałabym mojego brata za to, że umarł.
– No tak, gdyby żył, nie musiałabyś się mną zająć.
– Chciałam powiedzieć, że z twojego powodu zmieniałam etat z całego na trzy czwarte, po to, byś nie musiała wiecznie siedzieć w pustym domu. A pieniądze dałam ci, byś mogła być w jakiś sposób samodzielna. Wiem, że ci ciężko – powiedziawszy to, wyprostowała się i lekko wykrzywiła usta, jakby zbierało się jej na płacz. Jednak z oczu nie poleciała żadna łza. Perfekcyjny makijaż został uratowany. – Mi też nie jest łatwo. Straciłam brata. Sąd przyznał mi nad tobą opiekę. Mi osobie, która nigdy nie miała do czynienia z dziećmi, a tym bardziej z nastolatką na progu dorosłości. Nie wiem jak z tobą rozmawiać… A nie jesteś zabawką, którą odstawię na półkę, by się kurzyła.
Stałyśmy tak naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. Czułam, że moje spojrzenie było wrogie, ciskające błyskawice. Doszukiwałam się w jej oczach kłamstwa. Ona stała sztywno z kamienną twarzą. Wyglądała, jakby nosiła maskę obojętności. Jednak jej wzrok nie był pusty. Nie tym razem. Teraz można było dostrzec w nim wrogość i złość, a przede wszystkim zwątpienie. W sumie to nie wiedziałam, która z nas była bardziej wściekła. Ja, za to, że poczułam się jak zawadzający rupieć, czy ona, dlatego że dała się mi sprowokować.
– Po prostu idź już, bo się spóźnisz – odezwałam się półgębkiem. – Poradzę sobie – dodałam szeptem.
– Numer mojej komórki i telefonu do firmy zapiszę na notesie na lodówce.
Anna jeszcze raz wejrzała do pokoju, po czym niczym zażenowana dziewczynka, pocierając o siebie dłonie, przeszła przez korytarz. Gdy była przy schodach, zaciskając usta, rzuciła mi ostatnie tego dnia spojrzenie. Mogłabym przysiąc, że zobaczyłam w jej oczach jakiś cień.


Ogłuszająca rockowa muzyka wypełniała pomieszczenie, a blade światło bijące z monitora powodowało, że meble rzucały złowrogie cienie. Moje oczy wpatrywały się w litery i cyfry pojawiające się na ekranie, palce zwinnie poruszały się po klawiaturze. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy wcisnęłam zapisz a moim oczom ukazała się dobrze wykreowana cyfrowa postać.
Zadowolona wyszłam z projektu i rozciągnęłam się, mrucząc pod nosem. Spojrzałam na ojca uśmiechającego się do mnie z ekranu. Patrzyłam na fotografię tak, jakbym widziała go po raz pierwszy. Starłam się zapamiętać, wręcz wyryć w umyśle jego obraz tak, bym nigdy nie zapomniała. Przymknęłam oczy, czując pod powiekami palące łzy. Nie chciałam płakać. Byłam tym już nazbyt zmęczona. Byłam zmęczona tym, że za każdym razem, gdy przywoływałam jakieś wspomnienie sprzed lat, do oczu cisnęły mi się łzy. Byłam zmęczona rozpaczą i smutkiem. Już nie chodziło tylko o śmierć ojca, ale o całokształt. O to, że musiałam zostawić rodzinne miasto. O to, że nie potrafiłam, mimo moich szesnastu lat, odnaleźć się w nowej sytuacji. Jednak najbardziej doskwierała mi samotność.
Potrafiłam co chwilę wpatrywać się w stary telefon, w nadziei, że ktoś z tych, którzy nazywali się moimi przyjaciółmi, zadzwoni. Od wylewnego pożegnania i wszelakich zapewnieniach telefon milczał. Mój ojciec umarł dla mnie, a ja umarłam dla świata. Niewidoczna w nowej szkole, zapominania w starej.
Sięgnęłam po kubek z kawą. Upiłam łyk zimnego już napoju, gdy poczułam wściekłość. Zdałam sobie sprawę, że użalanie się nad sobą tylko pogorszy mój stan. Byłam załamana nerwowo, jednak rozpacz i żal po śmierci bliskiej osoby były uzasadnione; tak samo jak zdezorientowanie przeprowadzką, ale, do cholery, czy warto było się katować myśleniem o ludziach, którym na mnie w ogóle nie zleżało? Czy warto było za nimi tęsknić i czekać aż łaskawie zadzwonią, czy odpiszą na moje wiadomości?
Wzięłam parę głębokich oddechów, a słowa piosenki o stawianiu sobie nowych celów trafiły do mnie ze zdwojoną siłą. Odstawiłam kubek i spojrzałam na zegar wiszący na ścianie. Nie było jeszcze dwudziestej. Uśmiechnęłam się i pełna nowych chęci do życia porwałam z biurka telefon i klucze, po czym wybiegłam z pokoju.

Wieczór był wietrzny podobnie jak reszta dnia. Mimo chłodnego wiatru było ciepło. Uliczne latarnie, jedna po drugiej, zaczęły się zapalać. Jakby na umówiony sygnał bawiące się dzieci rozproszyły się do domów.
Nogi same mnie prowadzały. I tak znalazłam się w parku, który mijałam w drodze do domu. Do uszu dotarł mnie odgłos odbijającej się piłki i wesołe nawoływania. Bez zastanowienia ruszyłam w tamtym kierunku. Po chwili moim oczom ukazało się boisko do koszykówki. Grało na nim parę osób. Wpierw się speszyłam, w końcu Konrad mówił tylko o sobie i Kamilu.
Pokręciłam głową rozbawiona własną głupotą. W końcu, by grać w kosza potrzeba co najmniej dwóch graczy.
Podeszłam bliżej, wzrokiem starając się wypatrzeć znajomego chłopaka. W końcu go dostrzegłam. Oparłam się o jedną z latarni oświetlających boisko i jak oczarowana przyglądałam się grze.
Konrad podskoczył, wybijając piłkę spod kosza. Złapał ją chłopak o rudych włosach. Konrad odskoczył od wrogiego zawodnika, czyhającego pod koszem, obracając się błyskawicznie na jednej nodze, po czym, naprężając niemal wszystkie mięsnie, rzucił się do biegu, by wspomóc partnera, którego otoczyło dwóch przeciwników. Ten odrzucił piłkę w bok. Ku mojemu zdumieniu, niczym znikąd, pojawił się Kamil. Szybkim i precyzyjnym uderzeniem zmienił tor lotu piłki, tak, że ta idealnie wpasowała się w nadstawione dłonie Konrada.
Nastolatek, przejąwszy piłkę, przekozłował, umiejętnie mijając jednego gracza, stojącego mu na drodze. Dla mnie wyglądało to tak, jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Widziałam wyraźnie, jak Konrad odbił piłkę z lewej ręki do prawej, obracając się plecami do chłopaka próbującego zagrodzić mu drogę. Szybko uniósł prawą rękę, szykując się do rzutu.
Odgłos piłki wpadającej do kosza wyrwał mnie z transu. Mecz się skończył. Gracze podeszli do siebie, stając w jednej grupie. Najwyraźniej dobrze się znali. Każdy każdego poklepał po plecach, po czym czwórka zawodników zebrała swoje rzeczy, a na boisku zostali tylko Konrad i Kamil. Konrad odprowadzał kolegów wzrokiem, a gdy mnie mijali, zauważył jak stałam niemal przyklejona do latarni. Rozszerzył oczy ze zdumienia, widać nie spodziewał się, że przyjdę, a na twarzy zagościł mu szczery uśmiech. Przywołał mnie gestem ręki, a ja, nie mając nic do stracenia, ruszyłam w jego kierunku.

4 komentarze:

  1. Pojawiłam się znowu. Nie wiem jak to możłiwe, że w pełni nie przebrnęłam przez historię, którą zaczęłam śledzić. To nie jest w moim stylu, totalnie nie jest w moim stylu. Jednak czas zacząć nadrabiać zaległości, aby w pełni móc powiedzieć, że jestem na bieżąco.

    Nie wiem dlaczego, ale czuję, że w jakimś sensie chciała ją przekupić. Najdroższy telefon oraz paczkę banknotów z wysokim nominałem nawała stabilnością finansową. Dobrze, jednak zostańmy przy tym. zobaczymy jak dalej rozwinie się cała akcja.
    A jej obecność na boisku! Cieszę się! Przecież to naturalne, że ich znajomość nie będzie przelotna, prawda? ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie nie jestem pewna, czy Anna chciała przekupić Klarę. Z jeden strony "kto bogatemu zabroni", jeśli jest naprawdę bogata, to w sumie najnowszy smarfon i plik kasy to aż tak dużo dla niej, jak dla przeciętnego Kowalskiego. Anna na razie nie potrafi jakoś określić relacji, jaką chce mieć z Klarą. Czy to ma być bardziej matczyna, czy siostrzana, czy może jakaś inna. Na razie postępów nie widzę. Klara cały czas ma pretensje, sama nie jest pewna czego oczekuje od Anny, a samotność walce jej nie pomaga rozwiązać tego problemu. Odrobinkę dziwi mnie to, że jej poprzedni znajomi ją olali. Zwykle przez pierwsze miesiące jeszcze z obu stron jest zawsze chęć utrzymywania kontaktów - smsy, wiadomości na fejsie i tym podobne. Widocznie jacyś lipni byli ci znajomi, skoro w obliczu takiej tragedii zostawili ją samą.

    Chociaż jeśli chodzi o znajomych, to na razie widzę niewielki postęp. Klara wreszcie ruszyła do ludzi. (Miejmy nadzieję, że drugi raz nie oberwie piłką ;d).

    Pozdrawiam,
    Alathea

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten rozdział straszliwie mi się podoba. Wszystko jest w nim takie naturalne. Anna zachowuje się, jak każdy na jej miejscu - nie wiedząc, jak poradzić sobie z nowym obowiązkiem, zamiast uczuć, daje przedmioty. To jest całkiem popularny trik wielu ludzi.
    Strasznie podoba mi się też wewnętrzna siła Klary. Jej kreacja jest cudowna - nie poddaje się smutkowi i mrocznej przeszłości, choć na pewno będzie wywierać ona na nią wpływ. Jest gotowa stawić czoła teraźniejszości. Niewątpliwie jest silna, lubię ją.

    Uwag żadnych nie mam, podoba mi się się wszystko ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    pięknie, cóż Anne jest ciężko nigdy nie zajmowała się dziećmi i nie wie jak postępować, a tutaj jeszcze ma nastolatkę, ha oglądała jednak mecz...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Proszę wyrażać się w sposób kulturalny. Za każdy komentarz dziękuję.