Siedziałam
na ławce przy boisku. Wpatrzone we mnie dwie pary oczu strasznie mnie
krępowały. Czułam się jak jakiś rzadki eksponat wystawiony w muzeum. Brakowało
tylko kuloodpornej gabloty i czerwonych,
grubych sznurów robiących za ogrodzenie. Mimowolnie wyobraziłam sobie ten
absurdalny obraz. Ja, siedząca na białym piedestale, otoczona kuloodporną, przeźroczystą blokadą, chroniącą mnie
przed światem zewnętrznym i wpatrujący się we mnie ludzie w groteskowych
strojach.
Nie
musiałam długo czekać, by spomiędzy moich warg wydobył się bliżej nieokreślony
dźwięk, coś pomiędzy stłumionym krzykiem a prychnięciem zdychającego osła. Konrad
i Kamil spojrzeli po sobie. Widziałam,
jak ten drugi uniósł lekko ramiona z miną mówiącą: czy ona aby na pewno jest normalna?
– Przepraszam – powiedziałam
cicho, zakrywając usta dłonią. Czułam,
jak z zażenowania moja twarz z bladej stała się czerwona. – Wyobraziłam
sobie coś zabawnego i dlatego… – Sama nie wiedziałam, czy warto
było się tłumaczyć.
– Jasne,
każdemu może się zdarzyć – odparł Konrad, machając niedbale ręką.
– Mi
jakoś się nie zdarza – dodał Kamil, a przyjaciel spojrzał na niego
jak na przygłupa.
– Co
jak co, ale to ty zawsze chodzisz z głową w chmurach i uśmiechasz się
w przestrzeń.
– Nie
wiedziałem, że bycie zadowolonym to taka zbrodnia.
Patrzyłam
na nich, jak się przekomarzali. Nie
chciałam im przeszkadzać, a raczej sobie, bo miałam z ich komentarzy niezły
ubaw. Wyglądało na to, że tych dwóch doskonale się dogadywało, mimo pozorów, jakie stwarzali w tamtej chwili.
Konrad
zdawał się tym bardziej żywiołowym. Jego spojrzenie było pełne pewności, a
każdy ruch, jaki wykonywał, energiczny, tak jakby drzemała w nim
jakaś pierwotna i nieposkromiona siła. Co się tyczyło Kamila, to wydawał się
całkowitym przeciwieństwem Walczaka.
Niebieskie,
tak bardzo chłodne w spojrzeniu, oczy zdawały się jedynym elementem w jego
twarzy, z której dawało się wyczytać jakiekolwiek emocje. Nawet w tamtej
chwili, podczas niezbyt poważnej sprzeczki z Konradem, jego oblicze miało ten
sam wyraz. Sporadycznie wyłapywałam ekspresję wyrażaną mimiką; jak na przykład
w momencie, gdy zrobiłam z siebie
idiotkę. Kamil na pierwszy rzut oka zdawał się dość zamknięty w sobie. Nie
wykonywał zbędnych ruchów rękoma podczas konwersacji, zupełnie jakby wszystko
było mu obojętne. Gdy na niego patrzyłam, widziałam zmaterializowaną oazę
spokoju.
Najwidoczniej
gapiłam się zbyt długo, bo nagle jego wzrok skrzyżował się z moim. Poczułam się
niezręcznie, a żołądek ścisnął mi się ze stresu. Kamil wpatrywał się w moje
oczy bardzo intensywnie, mimo że nie było tego widać po jego twarzy. Zamarłam.
Czułam się, jakby spoglądał w moją
duszę, a ja nie miałam pojęcia jak się przed tym bronić.
– Dobrze
się czujesz? – spytał.
Zamrugałam
parę razy, próbując pozbyć się tego dziwnego wrażenia.
– Tak,
dlaczego pytasz?
– Zbladłaś.
Wyglądałaś, jakbyś miała zemdleć.
– Nie… – pokręciłam
głową. – Zwyczajnie blada jestem, ale dzięki za troskę.
Uśmiechnął
się.
– Nie
sądziłem, że przyjdziesz – powiedział Konrad, zupełnie ignorując moją krótką wymianę zdań z
Kamilem. – Gdy rozmawialiśmy, zdawałaś się nastawiona negatywnie do
całego świata. Co się zmieniło? – spytał z nieukrywaną ciekawością.
Przyglądał
się mi jeszcze parę sekund, a ja zastanawiałam się nad odpowiedzią. W tym
czasie wyjął z leżącej na ziemi torby ciemną bluzę i wciągnął ją. Gdy to
zrobił, usiadł na boisku, opierając
się na rękach tak, że mógł mi się dowoli przypatrywać.
– Chyba
dotarła do mnie brutalna prawda – powiedziałam przygnębionym głosem,
przypominając sobie starych „przyjaciół”.
– Nie
wiedziałem, że do niej wróciłeś – odezwał się Kamil, siadając obok
mnie.
Jemu
chłód wieczora najwyraźniej nie przeszkadzał. Ciągle był w koszykarskiej
koszulce, która odsłaniała szczupłe, lecz z dobrze zarysowanymi mięśniami,
ramiona.
– Dobrze
wiesz, że w szkole dałem dupy. Wychowawca miał mnie przecież zjeść na koniec
zajęć, do tego ta akcja z piłką. – Konrad przeniósł spojrzenie z
Kamila na mnie. – Naprawdę mi przykro. Mogło ci się coś stać, a to by
była tylko i wyłącznie moja wina.
– Co
się stało, to się nie
odstanie – powiedziałam, patrząc na niego przyjaźnie.
Miał
ściągniętą twarz i był trochę przygaszony, jakby nad czymś intensywnie myślał,
czy coś analizował. Niekoniecznie coś dobrego.
Zapanowała
cisza. Żadne z nas się nie odzywało. Kamil sączył jakiś napój o przyjemnym, owocowym zapachu, Konrad siedział ze
zwieszoną głowa, a ja bawiłam się niesforną nitką wystającą przy zamku bluzy.
– Wiesz,
Konrad – odezwałam się w końcu, a chłopak niczym automat zwrócił na
mnie uwagę. – Dzięki, że przyszedłeś. Nie znasz mnie, a mimo to
zaproponowałeś, bym spędziła z wami
czas.
– Nie
ma o czym mówić – odparł z uśmiechem.
– Może
ty tak sądzisz. Dla mnie był to przełom.
– Słyszałeś,
Kamil – zwrócił się do przyjaciela. Ten jakby od niechcenia uniósł
brwi. – Jestem bohaterem – powiedział, klepiąc się w pierś,
po czym spytał mnie: – Bo jestem, prawda?
Zaśmiałam
się. A do mojego śmiechu dołączył Konrad, nawet Kamil prychnął pod nosem
rozbawiony. Jednak kręcąc głową, odwrócił twarz i upił ostatni łyk napoju.
Polubiłam
ich. Polubiłam ich obu. Konrada za tę żywiołowość, którą potrafił mnie zarazić
i Kamila za to, że był tak stonowany i spokojny.
Poranek.
Część dnia, która została znienawidzona przez niemal całą ludzką populację
ziemską. Część dnia, gdy z głębokiego snu wyrywa cię przeraźliwa melodia
budzika, którą, jak jakiś ostatni
masochista, każdy sam sobie wybrał.
Opuszczone
rolety blokowały dostęp słonecznego światła. Otworzyłam oczy i ziewnęłam
przeciągle, zastanawiając się, jak
bardzo musiałam się nienawidzić, skoro na budzik wybrałam dźwięk syreny
alarmowej. Zaklęłam parę razy, po czym niechętnie odrzuciłam ciepłą kołdrę.
Sięgnęłam ręką pod poduszkę i wyłączyłam poranny zawał serca zwany
budzikiem. Siedziałam tak na brzegu łóżka, delektując się ciszą poranka, gdy z
parteru zaczęła lecieć piosenka zagranicznego wykonawcy puszczona na cały
regulator. Melodia się urwała i odezwał się męski głos. Dzień dobry, słuchacze. Mamy dzisiaj słoneczny dzień. Zapowiada się
ładna pogoda bez zachmurzeń, wiatru i innych przykrych niespodzianek. Jest
siódma rano, także wstawajcie, budźcie się i cieszcie się dniem razem z
Shakirą, zapraszam. I tu usłyszałam egzotyczne bębny oraz pierwszą zwrotkę
śpiewaną przez osławioną wszem wobec Kolumbijkę.
– I
to by było na tyle, jeśli chodzi o ciszę – westchnęłam i wstałam.
Ubrana
w niebieską bluzę oraz białe spodnie,
z przerzuconą przez ramię szkolną torbą zeszłam na parter. Oparłam się o poręcz
i stałam tak, starając się zmusić mózg do współpracy. Prócz muzyki dochodzącej
z salonu, usłyszałam jak ktoś się krzątał po kuchni. Pełna przeciwieństwa
entuzjazmu udałam się do pomieszczenia znajdującego się naprzeciwko pokoju
dziennego. Zajrzałam do środka, zostając nadal w przedpokoju. Wyglądało to tak,
jakby tylko moją głowę interesowało to, co działo się w kuchni.
Byłam
gotowa zobaczyć perfekcyjną kobietę, ubraną w najlepszą, i zapewne najdroższą,
marynarkę i dopasowane, równie drogie, spodnie, trzymającą w jednej ręce
filiżankę z kawą, a w drugiej poranną gazetę. Jednak obraz, który ujrzałam, mocno minął się z moimi
wyobrażeniami.
Na
płycie indukcyjnej stał czajnik z wyraźnie niedawno zagotowaną wodą oraz
patelnia ze śladami użytkowania w postaci pozostałości po jajkach. Grafitowy
blat został zawalony najróżniejszymi przyborami kuchennymi, w tym gofrownicą, a
na drzwiczkach jasno, wręcz jaskrawozielonych, szafek dało się dostrzec tłuste plamy. Srebrna lodówka była
niedomknięta, jakby ktoś w pośpiechu coś z niej wyjmował. Ekspres do kawy kusił
świeżo zaparzonym naparem, a pośrodku pomieszczenia stał stół. Nie byłoby w tym
nic dziwnego, gdyby nie fakt, że znajdował się na nim talerz z kanapkami oraz
półmisek z ciepłą jajecznicą, tacka z paroma goframi, miseczka z miodem
oraz druga z konfiturą. Do tego dzbanek z gorącą herbatą, w której pływały dwa
plasterki cytryny. I pomiędzy tym rozgardiaszem a suto zastawionym stołem stała
Anna. Rozczochrana, z niedbale związanymi włosami, w wymiętej turkusowej
koszuli nocnej do kolan i różowym szlafroku oraz puchatych kapciach.
– Chyba
jeszcze śpię i śni mi się jakiś cholerny koszmar – bąknęłam, patrząc
zszokowana na kuchnię.
Anna,
stojąca do mnie bokiem, spojrzała na mnie wyraźnie z siebie zadowolona.
– Dzień
dobry… – przywitała się, chcąc coś jeszcze powiedzieć, jednak weszłam jej w słowo.
– Tak.
Pan irytujący głos z radia już mnie o tym zapewnił – powiedziałam, na
co ciotka tylko westchnęła. – Co to ma być? – spytałam.
– Tosty – odparła,
stając do mnie przodem z trzymanym w ręku talerzem.
Dopiero
teraz to dostrzegłam. Gdy stała odwrócona do mnie bokiem, majstrowała coś przy tosterze, który mieścił się na szafce na
prawo od okna.
– Zrobiłam
śniadanie – powiedziała, stawiając talerz na stole, po czym podeszła
do lodówki i wyjęła z niej masło i postawiła przy tostach.
– Widzę.
Mam dzwonić po egzorcystę? – spytałam, doszukując się
podstępu. – Jakoś wcześniej nie kwapiłaś się do tego, by zrobić cokolwiek
z rana, prócz zaparzenia kawy – mówiąc to, rzuciłam torbę przy wejściu i
wkroczyłam do kuchni z zamiarem nalania sobie małej czarnej.
– Wczoraj
w pracy rozmawiałam z koleżanką, która ma syna mniej więcej w twoim
wieku – zaczęła opowiadać Anna. Widać moje kąśliwe uwagi nie
pozbawiły jej entuzjazmu. Zasiadła do stołu i wzięła do rąk kubek oraz dzbanek
z herbatą, nalawszy naparu, kontynuowała: – Zaciekawiona spytała, jak sobie z tobą radzę. Powiedziałam,
że jest nam trudno, bo taka prawda. Obie mało o sobie wiemy, a musimy ze sobą
żyć. – Oparłam się biodrami o blat i upiłam kawy, słuchając jej
wywodów. – Do tego jesteś nastolatką, a to dość problematyczny wiek.
I wtedy ta koleżanka powiedziała mi, że powinnam się wziąć w garść, że bycie
matką to praca na pełen etat.
– Ty
nie jesteś moją matką – zauważyłam.
– To
samo jej powiedziałam. Jednak jej nie chodziło o to, że mam ci ja zastąpić, a o
to, co powinnam robić.
– Tracę
wątek – burknęłam znudzona.
– Narzekała,
że dzieciaki teraz żywią się śmieciowym żarciem i ona nieważne, czy idzie do pracy, czy nie, wstaje
rano i przygotowuje śniadanie dla syna, by w drodze do szkoły lub przed
szkolnym obiadem nie wpychał w siebie chipsów i innych tego typu
rzeczy – dokończyła i upiła łyk herbaty.
– I
o co ta cała farsa? – pytałam, patrząc wymownie na śniadanie, które
mogłoby nasycić co najmniej sześć osób. – Rozumiem chęci i intencje,
ale nawet w domu sama sobie radziłam. Ojciec pracował i byłam zmuszona o siebie
zadbać. Jakbyś nie zauważyła, odkąd tu jestem, nie było mi ciężko zrobić sobie z rana kanapki.
– Wiem,
jednak uważam, że to będzie dobra zmiana. Sama nigdy nie jadłam z rana
i wypadałoby to zmienić. Plus, sama zobacz, jesteśmy tu obie i rozmawiamy.
Nie sądzisz, że jest nam to potrzebne? – spytała, patrząc na mnie
smutnym wzrokiem.
Wzruszyłam
ramionami.
– Siadaj – powiedziała,
wskazując brodą krzesło naprzeciw siebie.
Trzymając
kubek w dłoniach, przyjęłam
zaproszenie i gdy tylko usiadłam, sięgnęłam po tosta.
– A
po co zrobiłaś aż tyle jedzenia?
– Nie
wiedziałam, co lubisz.
– Tosty
i kawa w zupełności wystarczą – odparłam.
Przekroczywszy
próg szkoły, nie zamartwiałam się
tym, czy znowu będę niewidzialna dla innych. Poranek, mimo początkowego
parszywego humoru, pozytywnie mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się po Annie, że
zechce wstać dużo wcześniej ode mnie, mimo tego że wróciła późno w nocy do
domu, tylko po to, by przygotować nam śniadanie.
Naładowana
pozytywna energią, zaczęłam wchodzić
po schodach. Nie zniechęciło mnie pierwsze tego dnia szturchnięcie w ramię ani
kolejne i następne. Jednak już któreś z kolei pchnięcie czy nadepnięcie
nim dotarłam do swojej klasy,
zdążyło nadszarpnąć moje dobre samopoczucie.
Stanęłam
przed drzwiami i wzięłam parę oddechów, by się uspokoić, gdy usłyszałam pełen
zarzutów dziewczęcy głos. Obróciłam się lekko w lewo. Parę metrów ode mnie na
parapecie siedziała dziewczyna bezwstydnie wskazująca mnie palcem.
– To
właśnie ona – powiedziała do koleżanek, które jak na zawołanie na
mnie spojrzały. – No bo kto normalny zmienia szkołę dwa miesiące
przed końcem roku. Trzeba być nienormalnym lub mieć nienormalnych i
nieodpowiedzialnych rodziców.
Zacisnęłam
dłonie w pięści tak, że zbielały mi kłykcie. Poczułam, jak tracę nad sobą kontrolę. Nie namyślając się, ruszyłam w
kierunku tej parszywej plotkary. Zauważyła mnie. Wpierw posłała mi kpiący
uśmieszek, jednak gdy dostrzegła mój wyraz twarzy, wystraszyła się. Zeskoczyła
z parapetu, a ja byłam już przy niej. Uniosłam dłoń i rozłożyłam zaciśnięte
palce, gotowa by ją uderzyć, gdy nie wiadomo skąd zmaterializował się przy nas
Kamil i chwycił mnie mocno za przegub nadstawionej ręki.
– Drogie
panie – powiedział do dziewcząt, skłaniając szarmancko głowę i na tym
się skończyło jego bycie gentlemanem.
Szarpnął
mnie tak mocno, że omal się nie wywróciłam. Zaczęłam szybko przebierać nogami,
starając się dotrzymać mu kroku.
– Kamil,
oszalałeś? To boli – jęknęłam, a on, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że znajdowałam się
wystarczająco daleko od tamtej zołzy,
mnie puścił.
– Co
w ciebie wstąpiło? – spytałam zdenerwowana, rozcierając bolący
nadgarstek.
– A
w ciebie? – odparł. – Dziewczyna szuka sensacji, a ty
odstawiasz cyrk.
– Ona
powiedziała… – Chciałam się bronić, jednak w porę urwałam; po co
miałam mu mówić o moim ojcu.
– Wiem.
Słyszałem. I co z tego? Ludzie zawsze gadają, a szczególnie wtedy, gdy dzieje
się cos nowego, a ty jak na razie jesteś nowością w szkole.
Patrzył
na mnie lodowatym spojrzeniem. Nie wiedziałam, o czym mógł myśleć. Jednak w tym, co mówił, było trochę prawdy. A ja,
głupia, dałam się wytrącić z
równowagi.
– Nie
wiem co powiedzieć…
– „Dziękuję”
idealnie by pasowało. Gdyby nie ja,
zarobiłabyś naganę. A teraz chodź, narwańcu…
Cześć!
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że dziewczyna spaliła buraka!
Kamil naprawde wydaje się taki zamknięty w sobie. Jakby nic dla niego nie miało największego znaczenia, a to błąd... Może Klara go trochę rozrusza xD.
Znowu Konrad chce być takim macho. Czasami naprawdę jest fajny, ale czasem to mnie denerwuje, bo jest taki za pyszałkowaty.
Miło z ich strony, że postanowili spędzić z nią czas.
Beidna Kamil :D. Będzie musiał wytrzymac z tymi narwańcami :D.
Powiem Ci, że opis mnie prawie w ogóle nie zaciekawił... Jednak weszłam na Twój blog. Jest dużo ciekawiej niż w opisie! :D.
Ładne opisy.
Pozdrawiam!
Amy :)
W wolnej chwili zapraszam do siebie :)
http://melodie-serc.blogspot.com/
Super opowiadanko , czekam na więcej :D
OdpowiedzUsuńO, bardzo ciekawe opowiadanie.
OdpowiedzUsuńKamil... myślę, że jego zamykanie się w sobie i taka ''nieśmiałośc'' ? niedługo minie? Mam nadzieję i myślę że to oni go rozruszają.
Weny życzę ;)
Zostałaś nominowana w Liebster Awards na blogu: http://pasujesz.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńmamooo, ja chce next !
OdpowiedzUsuńoho cała aura zaczyna mnie coraz bardziej irygować. Oh tak, oh tak! Anna potrafi wstać wcześniej i przyrządzić śniadanie z prawdziwego zdarzenia? Nie powiem jestem zaskoczona. Obraz wysoko noszącej głowę Pani bizneswoman prezentował się do tej pory troszeczkę inaczej.
OdpowiedzUsuńGdyby nie wredne dziewczyny... Czas na rozdział 5!
Ta sytuacja na samiutkim początku mnie rozbawiła, ale nie jestem lepsza. Sama jadąc autobusem muszę się kontrolować, bo nie raz wyobrażam sobie coś, a potem się szeroko uśmiechem albo chichoczę - pewnie irytująco, bo czasem oberwę jakimś spojrzeniem od paru osób. ;x Trochę mi namieszałaś z charakterami postaci. Byłam prawie pewna, że to Konrad jest ten tajemniczy, a Kamil jest tym, który rozładowuje napięcie i jest zabawny. Teraz trochę mi się w głowie kićka. No ale dobra, będę próbowała ich na nowo odróżnić.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Klara robi postępy, jeśli chodzi o relacje z rówieśnikami, na razie z chłopakami, bo widać, że dziewczyny w jej szkole są trochę... dziwne. No nic, przynajmniej zawsze jest Konrad i Kamil, tylko mam nadzieję, że trochę urozmaicisz nam tę szkołę i jakieś inne ciekawe postaci się pojawią. (;
Zachowanie Anny jakoś mnie nie zaskoczyło. Widać, że - mimo wszystko - jej zależy. Wstawanie rano, żeby zrobić komuś śniadanie to chyba najwyższy przejaw poświęcenia we współczesnym świecie, jaki mogę sobie wyobrazić. Jeny, nie potrafię zrozumieć, jak człowiek może wstawać o piątej rano, co kiedyś uskuteczniałam, kiedy biegałam... Przecież to gorsze od masochizmu.
W ogóle to jestem miło zaskoczona, że tym razem Kamil uratował sytuację, chociaż na miejscu Klary pewnie walnęłabym jakaś kąśliwą uwagę do tej laski, a nie latała z pięściami. Albo wrzuciła jej przeżutą gumę do żucia we włosy - zemsta rodem z podstawówki.
(Chyba na razie kończę z tym pozdrawianiem pod koniec rozdziału, bo pewnie zaraz pojawi się komentarz odnośnie rozdziału piątego, o ile coś się w między czasie nie stanie - apokalipsa, atak zombie, powódź czy coś w tym stylu ;d).
Alathea
Miałam cały komentarz i mi się skasował...
OdpowiedzUsuńZgodnie z obietnicą - jestem!
Ciężko mi tak wrócić do czytania czegoś.... normalnego, po fere. Pewnie wiesz, co mam na myśli. Gdzie ta magia, gdzie ci templariusze, walki ze smokami, karczmowanie? Ha, dobrze, że tu jednak jestem. Przyda mi się trochę 'uziemienia'.
zawał serca zwany budzikiem to mój dzisiejszy mistrz <3
Cały rozdział, jest niezwykle przyjemny i łatwo się go czyta. Gest Anny? Ujął moje serce, naprawdę się postarała. A śniadanie? aż mi ślinka pociekła, sama bym coś takiego wsunęła :D
Kamil i Konrad są jak odbicie lustrzane i tacy typowi przyjaciele. Woda i ogień. Mam kilku znajomych w ich klimacie - a ci najcichsi mieli w sobie zawsze najwięcej tajemnic.
A Kamil na końcu jaki szlachetny!
Plotkowanie w szkole na temat nowych? Samo życie. Ha, miałam rozdział w życiu, w którym sama to przechodziłam. Klara musi być silna, nie pozostaje jej nic innego.
Nie mam żadnych uwag, bardzo mi się podoba! <3
Hej,
OdpowiedzUsuńmoże ich relacje się ocieplą, obu jest trudno teraz, dobrze się dogaduje z Konradem i Kamilem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia