wtorek, 9 września 2014

ROZDZIAŁ 5.


– Można? – Usłyszałam znajomy, chłodny głos.
Zerknęłam na intruza znad tacy z jedzeniem. Nie zdziwiłam się, widząc Kamila wpatrującego się we mnie niebieskimi oczami.
Od mojego wczorajszego wybryku nie rozmawialiśmy za wiele, w sumie to w ogóle nie rozmawialiśmy. Unikałam go cały dzień niczym ognia. Myślałam, że będzie mnie bombardował pytaniami. Najwidoczniej się nie myliłam, a może po prostu mnie zauważył i zaczepił, tak bezinteresownie. Pewności nie miałam. Mimo to  podświadomie układałam w głowie odpowiedzi, które mogłabym mu rzucić w twarz. Starałam się wymyślić coś, co byłoby w miarę wiarygodne. Nie wiedziałam tylko, co mogło go zadowolić po wczorajszym dniu, gdy to umykałam mu, jak tylko mogłam. A to niby do toalety, a to z wymówką pójścia do sekretariatu, gdy tylko wyraz jego twarzy zdradzał, że miał ochotę mnie o coś spytać. On tylko posyłał mi mało życzliwe spojrzenie, które zapewne, gdyby miało jakąkolwiek moc, zmieniłoby mnie w kupkę popiołu.
– Siadaj – odpowiedziałam, na powrót wlepiając wzrok w talerz.
Moja ryba z ziemniakami już dawno przestałą być ryba. Fakturą przypominała rozmamłaną papkę, z której sporadycznie wystawało parę ości. Nie mając litości, wznowiłam torturowanie niewinnego obiadu widelcem. Robiłam wszystko, byleby tylko nie patrzeć mu w oczy.
Nie miałam odwagi. Wystarczył jeden jedyny raz, gdy spojrzał na mnie tak, jakby umiał dotknąć mojej duszy. Przerażające doświadczenie. Nie chciałam przeżyć tego ponownie.
Rozejrzałam się po stołówce, instynktownie szukając czegoś, co pomogłoby mi uniknąć rozmowy z Kamilem. Jak na złość nie znalazłam nic mogącego posłużyć mi jako wiarygodna wymówka.
Wszędzie byli ludzie, których nie obchodziłam, a oni nie obchodzili mnie. Morze obcych twarzy, no nie aż tak obcych. Niektórych już rozpoznawałam, przynajmniej tych, chodzących ze mną do klasy.
Ciekawe czy w każdej prywatnej szkole ludzie są tacy oschli, przemknęło mi przez myśl, gdy tak wodziłam wzrokiem po pomieszczeniu.
– Wydawało mi się, czy wczoraj cały czas mnie unikałaś? – Spomiędzy warg Kamila padło pytanie.
– Zdawało ci się – skłamałam.
Zaczął mi się przyglądać. Odwróciłam twarz. Aż tak trudno było zauważyć, że nie miałam ochoty na jakąkolwiek konwersację?
– Każdy inny olałby tamtą dziewczynę, ale nie ty. Ty musiałaś wystrzelić jak z armaty, gotowa, by zadać cios. Dlaczego?
Spięłam się w sobie i w końcu spojrzałam mu w oczy. Zderzenie z chłodem niebieskich tęczówek na moment mnie zmroziło. Znowu poczułam dyskomfort, ale nie był on spowodowany „wdzieraniem się” do mojej duszy, a tym, że patrzył na mnie jak Konrad wtedy, przed domem ciotki. Miałam wrażenie, jakby ktoś z całej siły uderzał kilofem o mury schronu, który wzniosłam dla siebie.

Postanowiłam się skupić na czymś innym. Wyrwałam się z tego spojrzenia i przyjrzałam jego twarzy.
Była blada, podobnie jak moja. Jasne pasma włosów opadały mu łobuzersko na czoło. Wydawał się bardzo dojrzały, a może to jego zachowanie sprawiało, że człowiek tak myślał? Próbowałam się doszukać w nim resztek niewinnego chłopca, bezskutecznie. Całe jego jestestwo zdawało się krzyczeć w twarz: „jestem mężczyzną”.
Intrygowałam go, zupełnie jakbym była jakimś obiektem badań. Nieznanym gatunkiem niezwykle płochliwego zwierzęcia, z którym powinno się obchodzić niezwykle ostrożnie i delikatnie. Uśmiechnął się, a ja pomyślałam, że to naprawę piękny uśmiech i żałowałam, że robił to tak rzadko.
– Może po prostu jestem wariatką, a  ty doszukujesz się w moim zachowaniu jakiejś pokręconej ideologii – odezwałam się w końcu.
– Dość osobliwa teoria – odparł. – Mogłaby być trafna – dodał, znowu się uśmiechając.
– Więc może dasz już sobie spokój i przestaniesz mnie nagabywać? – spytałam ostrzej, niż wymagała tego sytuacja.
Pięknie, na uśmiech reagowałam agresją. Może rzeczywiście byłam wariatką z marnymi szansami na życie w normalnym społeczeństwie?
Zdziwiony uniósł brwi.
– Konrad mówił, że miewasz wybuchy.
– Dziwne. Rozmawiałam z nim tylko raz – rzuciłam od niechcenia.
– Raz wystarczył. Chłopak jest cholernie spostrzegawczy.
– Tak? Mówisz, jakbyś go bardzo dobrze znał – odparłam, starając się nakierować rozmowę na inny tor, najwyraźniej bardzo niezgrabie, bo Kamil w mig się połapał.
Zerknął na mnie, przekrzywiając głowę. Był jak drapieżnik, który zagonił ofiarę w kozi róg.
– Bo znam. Ciebie też chciałbym poznać. Ciężko cię rozgryźć, a zazwyczaj nie mam tego problemu z ludźmi. Intrygujesz mnie.
Odsunęłam od siebie tacę i wstałam od stołu, szurając głośno krzesłem.
– Sama chciałabym wielu rzeczy, a jakoś ich nie mam – burknęłam, po czym wyszłam ze stołówki.
Wychodząc, zderzyłam się z kimś. Zaklęłam szpetnie pod nosem, nawet nie spoglądając, któż to stanął mi na drodze. Naburmuszona postanowiłam wyminąć przeszkodę. Już stawiałam następny krok, gdy poczułam szarpnięcie. Spojrzałam na swoją lewą rękę. Przedramię tkwiło w silnym uścisku męskiej dłoni.
– Co, do ku… – Nie dokończyłam przekleństwa. Mój wzrok skrzyżował się z jego.
Ciemne brwi miał uniesione niemal po nasadę równie ciemnych włosów. Czarne niczym węgielki oczy wpatrywały się w moje. Z twarzy nie schodził mu wyraz rozbawienia pomieszanego z ciekawością. Zupełnie jakby odczytując moje myśli, spojrzał nade mną na stołówkę niemal po brzegi wypełnioną nastolatkami. Gdy w końcu skupił wzrok na tym, czego, a raczej kogo, szukał, zmarszczył brwi. Mogłabym postawić całe moje kieszonkowe, że dostrzegł wciąż siedzącego na miejscu Kamila.
– O czymś nie wiem? – spytał pogodnie Konrad, na powrót skupiając uwagę na mnie.
W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami, po czym sugestywnie wskazałam brodą moje unieruchomione przedramię. Zmieszany zwolnił chwyt, a ja niczym zraniona przycisnęłam kończynę do piersi.
– Odsuniesz się, czy dalej będziesz zagradzać mi drogę? – fuknęłam.
 Kozłowski nieźle musiał ci nadepnąć na odcisk, nie ma co – powiedział Walczak rozbawiony tym odkryciem, a ja tylko wywróciłam oczami. – Chciałem cię tylko poprosić o przysługę – dodał, unosząc dłonie w obronnym geście. – Pędziłaś tak, że gdybyś miała więcej siły, zapewne byś mnie staranowała.
– O co chodzi? – spytałam tonem, wskazującym, że nie miałam ochoty wdawać się w zbędne dyskusje.
Kiwnął głową, dając znak, byśmy nie rozmawiali w przejściu, po czym odstąpił parę kroków w kierunku przyległego korytarza, który był w miarę opustoszały. Posłusznie podążyłam za nim. Miałam zamiar go wysłuchać, po czym dać mu pozytywną bądź negatywną odpowiedź. W głębi duszy nastawiałam się na to drugie.
Nie znałam Konrada, ale po tych paru razach, gdy mieliśmy ze sobą styczność, wydedukowałam, że był dość narwany , nie raz pyszałkowaty i sprawiał wrażenie buntowniczego typa. Wystarczyło spojrzeć raz mu w oczy, by wiedzieć, że, chcąc lub nie, często musiał pakować się w kłopoty.
Stanęłam przed nim. Z moimi stusześćdziecięciomatrzema centymetrami wyglądałam przy nim jak karzełek. Zastanawiałam się, ile mógł mieć wzrostu. Na oko dawałam mu niecałe dwa metry.
Trochę tym zażenowana, a trochę rozbawiona, zadarłam głowę do góry, by móc spojrzeć mu w oczy. Zdawał się myśleć o tym samym, bo drgały mu niektóre mięśnie twarzy. Po chwili skapitulował i odrzucając głowę w tył, wybuchnął gromkim, przyjemnym dla uszu, śmiechem.
Skrzyżowałam ręce na piersi i przestąpiłam z nogi na nogę, wydymając przy tym usta. Zmrużyłam oczy, patrząc na niego jadowicie. Co jak co, rozumiałabym, gdybym to ja sama się roześmiał, ale on chichrający mi się  bezwstydnie w twarz. To nie ja miałam problem ze wzrostem, to on był jakąś genetyczną – gigantyczną –  pomyłką!
– Prze-prze-przepraszam – wydukał pomiędzy kolejnymi salwami. – Naprawdę, wybacz – dodał, uspokajając się. Spojrzał na mnie tak ciepło, że momentalnie wyparowała ze mnie cała złość i irytacja. – Wiem, to było dziecinne z mojej strony, ale gdybyś tylko widziała swoją minę, też byś nie wytrzymała.
– Tego nie wiesz – odpowiedziałam, starając się przybrać surowy ton. Nie chciałam, by wiedział, że nie byłam na niego zła. Po co miałby się stać jeszcze bardziej pewny siebie? Nie byłam pewna, czy mój zabieg się udał, bo Konrad spojrzał na mnie podejrzliwie, uśmiechając się przy tym delikatnie. – Mówiłeś, że masz do mnie jakąś sprawę – przypomniałam mu.
– Ach! Fakt! – Zdawał się niezwykle rozentuzjazmowany niczym Golden Retriever po raz pierwszy nad jeziorem. – Mam wtyki tu i tam – nie zdziwiło mnie to, mówiłam: szemrany typ – i tak jakoś znam twoje wyniki i osiągnięcia z poprzedniej szkoły. Byłaś cholernie dobra z informatyki… delikatnie mówiąc.
Już wiedziałam, do czego zmierzał.
– Chcesz, bym była z tobą w grupie? – spytałam, mając na myśli zadany przez informatyka projekt strony internetowej, który mieliśmy zrealizować indywidualnie bądź w parach.
Konrad podrapał się w tył głowy wyraźnie zawstydzony.
– No tak – burknął cicho. – Nie jestem dobry w te klocki.
Spojrzałam na niego, nie kryjąc zdziwienia. Pokręciłam głową, wypuszczając z siebie powietrze.
– To co ty robisz na profilu matematyczno-informatycznym?!
– Szkoła nie ma klasy sportowej – powiedział to tak, jakby zadawał pytanie.
Westchnęłam doszczętnie zbita z tropu.
– Kamil też jest dobry w komputerach – rzuciłam, mając nadzieję, ze się wymigam.
– Jakby to ująć… belfer już się dawno połapał, że gdy są prace grupowe, to Kamil odwala za mnie całą robotę, bo gdy przychodzi do testów, to moje oceny chyliły się poniżej normy. – Wyrzucił to z siebie niemal jednym tchem, po czym dodał: – Ciebie jeszcze nie zna za dobrze. Pewnie myśli, że jesteś przeciętna jak reszta.
– To wcale nie zabrzmiało dobrze – powiedziałam, krzyżując ręce.
– Rzeczywiście – przyznał. – Nie miałem zamiaru cię urazić.
– I co ja mam z tobą zrobić? – Westchnęłam, pocierając czoło, zastanawiając się, co ja będę z tego mieć,. Nie uśmiechało mi się odwalanie całej roboty tylko po to, by on mógł się podpisać pod moją ciężką pracą, która, tak szczerze mówiąc, była dla mnie bułką z masłem. – Jak do tej pory przebiegała twoja współpraca z Kamilem? – spytałam, czując, że tego pożałuję.
– Cóż – odezwał się, przeciągając samogłoskę, co według mnie nie wróżyło nic dobrego. – Kamil pracował nad projektami, a  ja oglądałem koszykówkę – wydukał w końcu, uważnie obserwując mój wraz twarzy.
Gdy uświadomiłam sobie jego podejście, to z marszu palnęłam się otwartą dłonią w czoło.
– Niech będzie – skapitulowałam, widząc, jak patrzy na mnie psim wzrokiem.
– Serio?! – Wyraźnie się ożywił.
– Tak. Serio. Nie myśl, że ze mną będziesz miał jak z Kozłowskim – dodałam, grożąc mu palcem.
– Zgadzam się na wszystko – powiedział służalczo.
Wywróciłam oczami.
– Przyjdź do mnie wieczorem – powiedziała. – adres chyba pamiętasz, prawda?
– Pewnie, poza tym mieszkam niedaleko.
– Tego nie musiałam  wiedzieć – wyszeptałam pod nosem. – Bądź o 19:30 – powiedziałam głośno i wyraźnie, by do niego dotarło, że ma się nie spóźnić, bo inaczej ze współpracy nici, po czym bez pożegnania poszłam w swoją stronę.


Po powrocie ze szkoły dom zastałam pusty, a na lodówce karteczkę od Anny: JESTEM NA KONFERENCJI W OPOLU. BĘDĘ W DOMU JUTRO KOŁO POŁUDNIA.
Ot, zwykły komunikat, który mogła równie dobrze przekazać SMS-em. Myślałam, że w pustym domu poczuję się lepiej, jednak nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca. W pokoju, siedząc przy biurku, nerwowo uderzałam palcami o drewniany blat. Gdy samą zaczęło mnie to irytować, zeszłam na parter. W kuchni zrobiłam sobie zieloną herbatę. Jednak najwyraźniej nie miałam na nią ochoty. Z grymasem na twarzy patrzyłam na unoszącą się parę. Westchnąwszy, przeszłam do salonu i jak długa rzuciłam się na sofę. Lewą ręką sięgnęłam po pilot leżący na stoliku i włączyłam telewizor.
Gdy moim oczom ukazała się relacja z jakiejś imprezy z Gdańska, zawyłam zbulwersowana, kryjąc twarz w ozdobnych poduszkach. Wyłączyłam odbiornik. Uczucie frustracji zaczęło we mnie narastać. Kątem oka rozejrzałam się po salonie. Tak perfekcyjnym, że aż mnie mdliło. Irytował mnie ten dom. Był do granic możliwości idealny, jakby każde pomieszczenie zostało żywcem wyjęte z magazynu dotyczącego wnętrz. Usiadłam. Czułam się obco. Niby miałam świadomość, że teraz należał także do mnie. Anna non stop mi powtarzała: „czuj się jak u siebie”. Nie potrafiłam. Nie mogłam się przełamać. Ciągle ciążyło mi przeświadczenie, że nic nie wolno mi zmienić, bo to nie mój dom, że tu nie należałam. Ciążyło mi to tym bardziej, im bliżej było do wizyty Konrada.
Nie chciałam, by się połapał, że czułam się tu jak intruz. Taka sytuacja spowodowałaby tylko, że zacząłby zadawać pytania, na które nie miałam ochoty odpowiadać. Owszem, wymsknęło mi się podczas naszej pierwszej rozmowy, że Anna nie była moją matką, ale mógł to zrozumieć na różnoraki sposób. Może pomyślał, że to moja macocha, albo siostra – w końcu byłyśmy bardzo do siebie podobne. Tak bardzo, że na samą myśl o tym mój żołądek nieprzyjemnie się skurczył.
Spojrzałam na zegar, którego tykanie dochodziło z komody. Czarne wskazówki odznaczały się na białej tarczy, a srebrzyste cyfry mieniły się w świetle. Przełknęłam ślinę. 19:15. Nie zostało mi zbyt wiele czasu. Postanowiłam się przygotować.
Z ociąganiem poszłam do swojego pokoju. Rozejrzałam się po nim, zastanawiając się, czy chciałam, aby pakowała mi się tu nieznajoma osoba. W odpowiedzi na własne nieme pytanie pokręciłam energicznie głową. Było tu wiele rzeczy świadczących o tym, że chodziłam znerwicowana. Pokój zapraszał nienaganną czystością, sterylnością wręcz. Mogłam się śmiało założyć, że szłoby jeść z podłogi.
Na półkach nie było widać ani krzty kurzu. Łózko, jak co rano, schludnie pościeliłam. Narzucona na nie kapa była tak równa, że wyglądała, jakbym ją wyprasowała. Na biurku długopisy oraz ołówki leżały równo ułożone, jeden obok drugiego. Laptop spoczywał idealnie pośrodku blatu. Wszystko wyglądało tak sztucznie, niemal osobliwie. Nawet w pokojach hotelowych goście zaznaczają jakoś swoją obecność, nie to co tu. Zero znaków, by w tymże pomieszczeniu mieszkała nastolatka z krwi i kości. Całkowite przeciwieństwo tego, co nazywałam swoim pokojem w Gdańsku.
Tam niemal na każdej ścianie wisiały plakaty z ulubionymi wykonawcami. Nad zagłówkiem łóżka miałam pokaźną kolekcję zdjęć z przyjaciółmi oraz żółtych samoprzylepnych karteczek z ciekawymi cytatami, a wszystko oświetlały lampki choinkowe. Na podłodze zawsze walały się jakieś fanty, czy to książka, czy jakaś płyta CD. Z krzesła nieprzerwanie zwisały moje ubrania, a na biurku panował chaos.
Przygryzłam wargi na to wspomnienie, z miejsca poczułam niemal namacalny ból w miejscu, gdzie powinno być moje serce. Powinno, bo zostawiłam je w Gdańsku. Zachciało mi się płakać, jednak zamiast tego tylko otarłam oczy, pozostawiając na dłoni uczucie wilgoci. Podeszłam do biurka i paroma ruchami odpięłam laptop. Wsadziłam go sobie pod pachę jednej ręki, drugą z szuflady wyjęłam notatnik, a z blatu wzięłam jeden długopis. Tak uzbrojona zeszłam na parter. Wszystkie te czynności wykonywałam, jakbym była automatem, ale czy właśnie tak nie było? Chodziłam spać, wstawałam, jadłam śniadanie, szłam do szkoły, wracałam do domu, jadłam kolację i szykowałam się do snu.  Tak w kółko. Jak robot. Bez serca, bez duszy, bez celu.
W salonie ułożyłam swoje rzeczy na stoliku, zerkając katem oka na zegar. Miałam jeszcze ponad pięć minut. Przyjrzałam się stolikowi. Przydałoby się cos do jedzenia i picia, pomyślałam, po czym ruszyłam do kuchni. Gdy już się tam znalazłam, dotarło do mnie, że nie miałam zielonego pojęcia, gdzie Anna trzymała przekąski.
Nie wiedząc czemu, spanikowałam. Niczym wariatka zaczęłam otwierać wszystkie szafki szuflady po kolei, by zaraz zamknąć je z hukiem. Osunęłam się na kolana, dopadając dolnych półek, gdy nagle usłyszałam powtarzający się świszczący dźwięk. Musiało minąć parę sekund, nim sobie uświadomiłam, że to byłam ja. To  spomiędzy moich warg wydobywał się ten dźwięk, niemal astmatyczny oddech.
No tak, pomyślałam, to tylko kolejny atak paniki… nic wielkiego. Przymknęłam oczy, próbując się uspokoić. Nie miałam pojęcia, ile to trwało, jak widać za długo, bo nagle w całym domu rozniosła się melodyjka dzwonka do drzwi.
Byłam wyczerpana, nadal ziajałam jak parowóz, nie byłam pewna, czy mi się polepszyło. Jedyne, co czułam, to potworny ból w piersi. Fakt, że Konrad czekał na zewnątrz, a ja nie miałam siły ponieść się z podłogi, by go wpuścić, tylko pogorszył sprawę.
– O-otwar… te! – krzyknęłam tak głośno i wyraźnie, jak tylko byłam w stanie. Mogłam mieć nadzieję, że chłopak usłyszał.
Do moich uszu doszedł odgłos mało subtelnego trzasku drzwi frontowych, a zaraz po tym skrzypienie desek podłogowych.
– Klara?! – Zawołał znajomy głos.
– Hop, hop! – Dołączył do niego drugi, którego tak unikałam.
Gdybym nie była na granicy uduszenia się i omdlenia, klęcząc na kuchennej posadzce, zapewne zaklęłabym parę razy, jednak nie potrafiłam. Niczego tak nie pragnęłam, się uspokoić. Ból stawał się już nie do zniesienia, z oczu spływały mi łzy, nawet nie zarejestrowałam, kiedy zaczęłam płakać, a z hiperwentylacji zaczęło kręcić mi się w głowie.
– Cholera, Klaro! – krzyknął Konrad, gdy tylko znalazł się przy futrynie, po czym rzucił się w moją stronę.
– Co się stało? – Usłyszałam z głębi domu.
– Nie wiem! – Odkrzyknął chłopak będący przy mnie. Widziałam przerażenie w jego ciemnych oczach. – Chyba ma jakiś atak!
Nagle obok nas znalazł się Kamil. Spojrzał na mnie uważnie i odgarnął mi z czoła włosy, które zdążyły się do niego przykleić z potu.
– Zadzwoń po pogotowie – polecił przyjacielowi.
Gdy to usłyszałam, energicznie pokręciłam głowa.
– N-n-nie! – wyjąkałam między kolejnymi haustami powietrza.
– Ty się dusisz! – powiedział Konrad podniesionym głosem. Nawet nie spostrzegłam, kiedy mnie do siebie przygarnął, bo prawym ramieniem opierałam się o jego tors, a na plecach czułam ciepłą dłoń.
– Z-za-zaraz m-mi prze-przejdzie – dodałam ciszej, czując, jak zaczynam się rozluźniać, zupełnie jakby strach nagle zniknął.
Zaczęłam brać głębsze, spokojniejsze wdechy,  aż się mój stan się unormował. Oparta o Konrada mogłam wyczuć, jak się rozluźnił. Spojrzałam na Kamila. Siedział na podłodze z prawą ręką opartą w łokciu o kolano. Wpatrywał się we mnie skupionym wzrokiem. W jego niebieskich oczach widziałam strach. Nietrudno było zgadnąć, że zapewne widział coś takiego po raz pierwszy. Mięśnie szczęki napinały mu się co chwilę, dokładnie widziałam, jak pracują pod blada skórą. Oddychał nerwowo, ale na pewno nie tak, jak ja przed paroma sekundami. Wzięłam głębszy wdech, a podczas niego z oczu spłynęły mi resztki łez. Poczułam ulgę i to, jak moje ciało w końcu ogarnął spokój.
Coś uciskało mi czubek głowy, gdy lekko się poruszyłam, dotarło do mnie, że była to broda Konrada. Chłopak cały czas trzymał mnie przygarniętą do siebie, gładząc uspokajająco po plecach. Skrępowało mnie to, więc się od niego odsunęłam.
– Wszystko w porządku? – spytał od razu, a Kamil, widząc, że staram się podnieść, pospieszył mi w pomocą.
– Dziękuję – powiedziałam, nieśmiało patrząc mu w oczy, po czym przeniosłam spojrzenie na Konrada, który również podniósł się z podłogi.
Był szczerze zmartwiony. Jego czarne jak węgielki oczy wyrażały troskę. Dłonie miał zaciśnięte w pięści. Jedną z nich rozluźnił i szybkim ruchem znalazła się przy mojej twarzy. Poczułam bijące z jego ciała ciepło, gdy delikatnie ocierał mi policzek z resztek łez. Obróciłam twarz, uciekając od jego dotyku. Wytarłam oczy rękawem swetra. Konrad skrzyżował ręce na piersi.
– Już ok – odpowiedziałam, patrząc na niego. – Naprawdę – dodałam, opierając się pośladkami o blat kuchenny.
– Masz astmę, czy coś w tym stylu? – zadał kolejny pytanie, zamykając przy tym szafkę, której drzwiczki zasłaniały mu widoczność.
– To był… – zaczęłam, jednak zamilkłam spuszczając głowę. Nie miałam pojęcia, co im powiedzieć. – Kamil – zwróciłam się do niższego chłopaka – mógłbyś, proszę, wyjąć z lodówki jakiś napój i szklanki z szafki? – W odpowiedzi kiwnął głową. – Przejdźmy do salonu, tam porozmawiamy.

Zerknęłam zza kurtyny kasztanowych włosów na dwóch chłopaków, którzy wyczekiwali, aż zaczniemy rozmowę. Obaj siedzieli na tych samych miejscach, co ostatnio, gdy gościli w tym domu. Wtedy byli tu, bo Konrad prawie mnie wysłał do szpitala, a teraz sytuacja była podobna. Znowu coś mi się stało, coś, co zagrażało memu zdrowiu. Zaczęłam się już zastanawiać, czy za każdym razem, gdy będę się widywać z tymi dwoma, to mam być przyszykowana na jakąś tragedię.
Odgarnęłam włosy za ucho i przygryzłam wargi, myśląc, jak zacząć, co powiedzieć. Nie wiem, czy byłam na to gotowa. Zapewne nie. Spocone dłonie oraz kołatające w piersi serce tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Siedziałam jak na szpilkach, było mi gorąco z emocji. Naprawdę nie chciałam się przed nimi otwierać. Czułam, że było na to za wcześnie. Fakt, spędziliśmy raz miły wieczór, w szkole starali się o to, bym nie czuła się wyobcowana, ale czy to były wystarczające argumenty, bym miała im opowiedzieć o sobie?
Westchnęłam i zacisnęłam pięści.
– Wiem, że należą się wam jakieś wyjaśnienia.
– Jakieś? – Konrad skrzywił się na to słowo i przez chwilę można było zauważyć na jego twarzy cień gniewu. – Dostałaś ataku hiperwentylacji. Może z nazwy wynika, że to jakaś super klimatyzacja, ale tak nie jest. Żaden ze mnie ekspert, ale jestem pewny, że taki stan może być poważny w skutkach.
– Wiem – odparłam, krzywiąc się. – Może nie uwierzysz, ale jest mi cholernie trudno, a to, że siedzę tu teraz z wami, gdy czekacie, aż powiem, co mi dolega, jest dla mnie krępujące. Wolałabym nie mówić nic i udawać, że ta cała akcja w kuchni nie miała miejsca.
– Właśnie taka jesteś? – spytał Kamil, który do tej pory wydawał się znudzony, a  teraz się ożywił, przypatrując mi się dość osądzającym wzrokiem. – Gdy robi się dla ciebie niewygodnie, podwijasz ogon i uciekasz? Dojrzałe zachowanie, nie ma co – skwitował.
– Po pierwsze – wyszeptałam jadowitym głosem, pochylając się nad stołem – nie osądzaj mnie, skoro nawet mnie nie znasz. Po drugie nie masz pojęcia, jak twoje pytania na stołówce na mnie podziałały. Naruszyłeś pewną barierę ochronną. Są rzeczy, z którymi muszę się uporać sama, bo są prywatne. A po trzecie, nie przypominam sobie, bym cię zapraszała! – skończyłam, przypatrując mu się ze skwaszoną miną, a on tylko oparł się wygodniej w fotelu.
– Bardziej mnie teraz interesuje, czy jesteś na coś chora i czy twoja matka wie, że masz takie, a nie inne ataki – powiedział Kamil.
Już miałam ochotę wykrzyczeć, że Anna nie jest moją matką, gdy nagle Konrad zabrał głos.
– Kamil – odezwał się, patrząc na przyjaciela – ta kobieta, to nie jest matka Klary.
Na te słowa niebieskie oczy nastolatka rozszerzyły się ze zdumienia, a jasne brwi powędrowały niemal na granicę blond włosów. Było widać, że jest zszokowany odkryciem, iż Konrad wiedział więcej o mnie niż on.
– Wiem, że lubisz wiedzieć wszystko o osobach, które cię intrygują, ale do cholery, jesteś tak ślepy, że nie widzisz, że ta dziewczyna przed tobą chodzi napięta niczym struna, która może w każdej chwili pęknąć?
– Wydaje mi się, że już to zrobiła, jakieś pięć minut temu – odburknął Kozłowski, wskazując brodą kuchnię.
– Po prostu, skończ. – Konrad po tych słowach spojrzał na mnie. – Z jednym się zgodzę, nie zaprosiłaś go. – W tonie jego głosu wyczułam, że obrał pozycję neutralną. – Nie wiem też, o co wam poszło w szkole i mówiąc szczerze, nie obchodzi mnie to.
– Bo ci uwierzę – wymruczał Kamil pod nosem, jednak przyjaciel go zignorował.
– Masz rację też do jednego: nie znamy cię. I co z tego? Nawet para kochanków była sobie kiedyś obca. Jak na dłoni widać, że jesteś odcięta od reszty, nie dlatego, że zawsze taka byłaś, a dlatego, że sama do tego dążysz.
– Nie wiem, o czym mówisz – powiedział, uciekając wzrokiem.
Usłyszałam głośnie westchnienie, które zapewne wyrażało rezygnację. Jednak mimo to postanowił próbować dalej.
– Weźmy pod lupę twój pierwszy dzień w szkole. – Uniosłam zaintrygowana brwi. – Stałaś pod gablotą, wybacz, jeśli cię teraz urażę, jak sierota. – Skrzywiłam się, ale nie odezwałam słowem. – Wszyscy cię mijali, nie z powodu tego, że od razu dostałaś naklejkę „nowa = wyrzutek”. Mijali cię, bo sama ich wszystkich ignorowałaś. – Odważyłam się na niego zerknąć, chociaż czułam się, jakby ktoś wydarł ze mnie duszę. Spojrzał na mnie tak, jak patrzy się na kogoś, komu chce się pomóc, ale nie ma się pojęcia jak. – Gdy cię zobaczyłem, zrobiło mi się ciebie żal, chciałem podejść i zagadać, ale skutecznie mnie zniechęciłaś. Zdobyłem się na uśmiech, mając nadzieję, że dodam ci tym odwagi.
Zapadła cisza. Zrobiło mi się głupio i przykro jednocześnie.
– Ja… – zaczęłam i wskazałam za siebie kciukiem – muszę wyjść.
Osłupiała wstałam i szybkim krokiem opuściłam salon, przeszłam przez hol do drzwi ogrodowych. Otworzyłam je z takim impetem, że gdyby były szklane, posypały by się w mak od uderzenia o ścianę.
Na dworze odetchnęłam pełną piersią, wciągając w płuca rześkie, wieczorne kwietniowe powietrze, przesycone zapachem kwiatów. Usiadłam na trawniku, podkurczając nogi, obejmując je ramionami w kolanach. Miałam w nosie, że przesiąkały mi spodnie. Mokre pośladki były na ostatniej pozycji na liście rzeczy, którymi się przejmowałam. Zostały zdegradowane przez moją samolubną i egocentryczną osobę, użalającą się nad sobą i dbająca o własny smutek.
Chciało mi się płakać, chciało mi się krzyczeć i jednocześnie jojczyć z bezsilności. Nie potrafiłam zidentyfikować własnych uczuć. Nie umiałam oddzielić od siebie poszczególnych emocji, co powodowało, że zlewały się w jedną, destrukcyjną całość, sprawiając, że cierpiała na tym moja psychika. Nie miałam pewności, czy byłam w żałobie, czy stałam się tak zgorzkniała, że rozrastający się od chwili śmierci ojca żal stał się jedyną rzeczą, która miałam i którą została mi, by ją pielęgnować.
– Przepraszam.
Podskoczyłam jak oparzona, słysząc głos Kamila za plecami. Podniosłam się z trawy i stanęłam przed  nim, buńczucznie krzyżując ręce na piersi i ze zdenerwowania przygryzając wargę.
– Przepraszam – powtórzył bez emocji na twarzy, ale chyba szczerze.
– Nie masz za co – odparłam. – To tak, jakbyś przepraszał mnie za moją własną osobowość.
Chłopak włożył dłonie do kieszeni spodni, wydając z siebie dźwięk, który chyba był śmiechem.
– Jak wyszłaś, Konrad i ja mieliśmy krótka pogawędkę. W sumie to tylko on mówił, a raczej krzyczał szeptem – uściślił, a przez jego twarz przetoczył się cień uśmiechu. – Nie wiem, co mam powiedzieć. Nie jestem dobry w te klocki.
– To lepiej nic nie mów – zaproponowałam. – Może zacznijmy od nowa. Oboje z pustymi kartkami.
– To chyba dobry pomysł – przytaknął, patrząc na mnie, jakby się nad czymś zastanawiał.
 Nie wiedząc czemu, byłam pewna, że myślał o mnie, co było dziwne, bo ja myślałam o nim. Starałam się poukładać wszystko, co o nim wiedziałam w jakaś namacalną całość, która mogłaby określić jego charakter. Był tylko jeden szkopuł. Nie wiedziałam o nim niczego i dopiero do mnie dotarło, jak bardzo było to irytujące.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, kręcąc z niedowierzania głową.
– Co cię tak bawi? – spytał, wracając do domu.
– Właśnie cię zrozumiałam – odparłam, idąc za nim, a on odwrócił się i uniósł brwi. – Niewiedza jest strasznie irytująca.

9 komentarzy:

  1. Spotkałam twojego bloga wczoraj i jestem nim zachwycona! Klara jest po części odbiciem mnie samej. Takich opowiadań jest mało, ale zawsze potrafią zmusić nas do zastanowienie się nad pewnymi aspektami. Mam nadzieje, że chłopaki nie będę naciskać i Klara sama się na nich otworzy. Czekam na kolejny odcinek i dużo weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój styl pisania jest po prostu boski, naprawdę bardzo ładny język. Czytając Cie mam wrażenie jakbym trzymała w ręku epicką książkę. Bardzo profesjonalnie.
    Nie mogę się doczekać dalszych rozdziałów. Życzę dużo weny i pozdrawiam :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostałaś nominowana do Liebster Aword, przeze mnie! Gratuluję, instrukcję znajdziesz na moim blogu- http://your-soul-die.blogspot.com/2014/09/liebster-aword.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak to już pisałam na innym blogu :" PISZ TO SZYBCIEJ BO OSZALEJĘ!!!" I BARDZO FAJNE OPOWIADANIE.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana! Kolejny rozdział za mną.
    Na samym początku byłam wręcz przekonana, że znacznie "bliższa" nić porozumienia nawiąże się pomiędyz nia na Konradem. Teraz, dzisiaj tym rozdziałem utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że z Kamilem tworzą idelanie zgrany duet! Zresztą ich trójka po prostu w pewnym stopniu dopełnia się w iście fascynujący sposób.

    Nie chce zadręczać Cię poematami. Chcę uciec do kolejnego rozdziału, już czas! ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Czuję się trochę jak w tych grach romance novel, gdzie masz do wyboru opcje dialogowe i decydujesz z kim Twoja postać na koniec się wiąże. Teraz to już naprawdę nie ma zielonego pojęcia, kto jest Klarze bliższy, gdy zaczęłaś szafować tymi wspólnymi momentami z każdym z chłopaków. Z jeden strony trochę się dziwie Kamilowi. Skoro jest z niego taki dobry obserwator, dlaczego nie zauważył na pierwszy rzut oka tego, że Klara jest sierotą. Cały czas mi samej się wydaje, że Anna jest trochę za młoda na matkę Klary, a sama Klara cały czas wysyła sygnał - "jestem sierotą", tak jak dobrze zauważył Konrad. Dalej bardziej lubię Konrada, chyba. O ile coś mi się nie odwidzi po drodze.

    Klara ma jakaś tendencję do wpadania w dziwne sytuacje i niezręczne sytuacje. Najpierw nieszczęsny wypadek z piłką, potem omal nie zaplikowała prawego sierpowego jakieś lasce w szkole, a teraz jeszcze atak hiperwentylacji, podczas którego akurat towarzyszyli jej Konrad i Kamil. Dzięki temu jest w opowiadaniu ciekawiej i dobrze oddaje to rozdarcie wewnętrzne nasze głównej bohaterki. (;

    Ale z tą stroną internetową to mnie Konrad rozwalił. Mam nadzieję, że za tym bardzo interesownym zagraniem stoi jednak jakaś chęć socjalizacji Klary, a nie tylko wykorzystanie umiejętności potencjalnej ofiary. ;d

    OdpowiedzUsuń
  7. Tada! to ja <3

    'Ciekawe czy w każdej prywatnej szkole ludzie są tacy oschli' - ahaaa! więc to dlatego ludzie są tacy nieogarnięci. Mogłam się domyśleć, że to nie jest zwykła szkoła.

    'Nie uśmiechało mi się odwalanie całej roboty tylko po to, by on mógł się podpisać pod moją ciężką pracą, która, tak szczerze mówiąc, była dla mnie bułką z masłem.' - zaprzeczenie moim zdaniem takie lekkie. Pod moją ciężką pracą, która była dla mnie bułką z masłem :D To albo była ciężką pracą albo bułką z masłem. Rozumiem, że tu chodzi o to, że Klara się napracowała, POMIMO, że to była bułka z masłem, niemniej nie jest to dostatecznie czytelne.

    'Nie chciałam, by się połapał, że czułam się tu jak intruz.' - ech, powinnam się iść leczyć, na słowo intruz od razu pomyślałam o DA :X

    Faktycznie trochę znerwicowana ta Klara, jak tylko przez przekąski wpadła w atak paniki :P Trochę to dla mnie zbyt przerysowane.
    I kłuje mnie trochę w oczy to ciągle czarny jak coś, niebieski jak coś, wszystko jak coś :D Za dużo powrzucane jest momentami drobnych opisików.

    Rozdział mi się podoba, owszem, choć mam co do niego dość mieszane uczucia. Nie chodzi o to, że jest napisany źle. Raczej o to, że niektóre zachowania są moim zdaniem lekko przerysowane.
    Co mi się podoba to to, że momentami miałam wrażenie, jakbym czytała o animcu <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko loko, Trzy Serca też mają w planach małą reniwację ;)

      Usuń
  8. Hej,
    niech zaufa nie może w sobie tego tłamsić, będzie lepiej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Proszę wyrażać się w sposób kulturalny. Za każdy komentarz dziękuję.