czwartek, 9 października 2014

ROZDZIAŁ 6.


Od mojego ataku paniki minęły dwa tygodnie. Dwa tygodnie wypełnione w domu sztucznymi uśmiechami i nader wymuszonymi rozmowami między mną a ciotką.
W szkole, ku memu zdumieniu, zaczęłam być kimś więcej niż „ta nową”, zaczęłam być „Klarą”. Dzięki Konradowi i Kamilowi poznałam wiele osób. Nie chciałam tego, ale moje dwa cienie nie dawały mi wyboru. Niejednokrotnie byłam prowadzona za rękę to przez jednego, to drugiego. To do stolika na stołówce, gdzie siadali ludzie, których „koniecznie musiałam poznać”, a to na salę gimnastyczną, bo przecież „koszykówka nie jest taka nudna”.
Nie miałam pojęcia, co było takiego przełomowego w moim ataku, ale ze zdumieniem odkryłam, że poranne wstawanie zaczęło być czymś więcej niż przykrym obowiązkowym rytuałem. Miło było w końcu raz po raz zobaczyć w lustrze własny w miarę szczery uśmiech. Fakt. Sińce pod oczami to się pojawiały, to znikały. Nie da się tak po prostu wyrzucić z siebie smutku i odgonić myśli o przeszłości. Jednak mimo to, z dnia na dzień, z coraz większą ochota wychodziłam do szkoły. Nie byłam jeszcze pewna, czy za sprawą wciąż utrzymującej się pogody, czy tego, że dziennie na końcu ulicy czekał na mnie pewien jegomość, którego czarne włosy mieniły się w słońcu granatowymi refleksami. A może powodem był chłopak o chłodnym spojrzeniu niebieskich oczu, który zawsze na dzień dobry czochrał mi włosy? Jednak jedno wiedziałam na sto procent. Pomimo trawiącego moją duszę smutku, w moim sercu zaczęło coś kiełkować, coś na kształt nadziei, że może jeszcze będę potrafiła być szczęśliwa.

_____

– Spóźniłaś się – powiedziała na przywitanie Konrad.
Stał z założonymi rękoma, przez co wydawał się jeszcze większy, niż był w rzeczywistości. Czarny sweter idealnie podkreślał jego wysportowaną sylwetkę oraz głębię koloru oczu, które w tamtej chwili były wpatrzone we mnie z dezaprobatą.
– Nie mam zamiaru się tłumaczyć – odpowiedziałam, gdy podeszłam na tyle blisko, bym nie musiała podnosić głosu.
Poranek był chłodny, w tym przyjemnym znaczeniu. Rześkie powietrze wypełniało płuca, a mleczna mgiełka unosząca się nad ulicą sprawiała, że promienie porannego słońca rozszczepiały się na tęczowe pasma.
– Wiesz, że lubię być punktualny. – Konrad ruszył przed siebie, strugając obrażonego, jednak ton jego głosu mówił mi, że było zupełnie inaczej.
Zaśmiałam się pod nosem, po czym popędziłam za nim, starając się dotrzymać mu kroku, na który składały się moje dwa. Zadarłam głowę, by na niego spojrzeć. Przenikliwie zmrużyłam oczy.
– Czy to nie dzisiaj mija termin oddania wypracowań z języków programowania? – spytałam podejrzliwie.
– No tak, a co? – odparł, unikając wzroku moich piwnych oczu.
– Czy to nie nad twoim wypracowaniem siedział Kamil i dlatego nie mógł do mnie wczoraj zajrzeć?
– Może… – burknął.
– A informatykę mamy na pierwszych zajęciach, zgadza się? – Dalej drążyłam temat.
– Och, zgoda! Tak! Kamil znowu odwalił za mnie całą robotę – skapitulował, śmiejąc się przy tym głośno. – Jesteś jakimś detektywem, czy jak?
– Wystarczy dobrze kojarzyć fakty – odparłam, pokazując mu język, zadowolona z siebie. – A tak poza tym… – zaczęłam już skromniej – …może wpadłbyś po szkole do mnie z Kamilem? Anna znowu wyjeżdża i nie…
– Nie ma problemu – przerwał mi, ciepło się przy tym uśmiechając. – Rozumiem – dodał, obejmując mnie przyjacielsko ramieniem, a ja poczułam się bezpiecznie. Jednak ku memu niezadowoleniu cofnął rękę dużo za wcześnie, niż bym tego chciała.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, co było tego przyczyną. Nieopodal wejścia do parku, który musiałam minąć, by dotrzeć do szkoły, czekał na nas Kamil, jak zawsze przy tym samym, pnącym się wysoko klonie.
Jasne blond włosy, które za każdym razem, gdy na nie patrzyłam, przywodziły mi na myśl złocistą plażę, miał rozczochrane. Niesforne pasma stały mu na wszystkie strony, a poszarpana grzywka niczym kurtyna zasłaniała niebieskie jak morze oczy. Dzisiejszego ranka wydawały się mało przytomne jak ich właściciel.
Gdy wraz z Konradem stanęłam przed Kamilem, pomachałam mu otwartą dłonią przed twarzą, chcąc się upewnić, czy w ogóle nas zauważył.
– Do… bry – powiedział, ziewając równocześnie.
Nie mogąc się powstrzymać, skrzyżowałam ręce na piersi i zrugałam Konrada wzrokiem.
– No co?  – jęknął, udając niewiniątko.
– Spójrz tylko na niego – mówiąc to, wskazałam podbródkiem Kamila, który, nawet na nas nie czekając, obrał kierunek ku szkole. – Wygląda i zachowuje się jak zombie.
– Bywało, że wyglądał gorzej – odpowiedział chłopak, a gdy już miałam otwierać usta, by go ochrzanić za takie podejście, dodał:
– Bo widzisz, Kamil… on ma dużo na głowie.
Spojrzałam na idącego obok mnie wielkoluda. Ujrzałam twarz szczerze zmartwionego przyjaciela. Czarne oczy, w których dało się dostrzec wesołą iskrę, wydawały się przygaszone. W tamtej chwili były zbyt ciemne, zupełnie jakbym spoglądała w otchłań. Równie czarne, lekko krzaczaste brwi miał ściągnięte, co tworzyło u nasady nosa brzydką zmarszczkę. Mięśnie szczęki drgały, a usta zacisnął do białości.
– Jak to? – spytałam cicho, przenosząc wzrok z Konrada na ulicę pod mymi stopami.
– Wiesz, że Kozłowski się dobrze uczy. – Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
– Chyba nawet lepiej niż dobrze – sprostowałam, przypominając sobie, że na ostatnim teście wypadł najlepiej z klasy.
– Nie chcę plotkować na jego temat, to mój przyjaciel. Brat. Kocham go, ale… – zamilkł na chwilę, jakby ciążyło mu na sercu coś mało wesołego. – Powiem ci tylko tyle, że każdy inny na jego miejscu miałby w dupie oceny i wyciągałby ledwo na „dostateczny”.
Zszokowała mnie czułość, z jaką Konrad wypowiadał się na temat Kamila. Znałam wielu chłopaków, którzy twierdzili, że nie ma większej więzi między facetami niż braterska przyjaźń, ale zazwyczaj były to puste słowa.
Przyjrzałam się Kamilowi, szedł jakieś cztery metry przed nami. Był lekko zgarbiony i powłóczył nogami, jakby znajdował się w półśnie. Zauważyłam, że miał na sobie to samo ubranie, co zeszłego dnia. Te same wytarte jasne jeansy oraz wymięty zielony t-shirt w szare paski. Zdziwiło mnie to. Odkąd ich obu poznałam, zdążyłam już dostrzec pewne przyzwyczajenia.
Konrad mył włosy co drugi dzień, dało się to wyczuć po zapachu brzoskwiniowego szamponu, co podświadomie sugerowało mi, że musiał mieć rodzeństwo w postaci młodszej siostry. Zawsze z rana zakładał coś z długim rękawem. Sweter, koniecznie w ciemnym, najlepiej czarnym, kolorze lub czerwona bluzę w typie kangurka.
Co się tyczyło Kamila, to przez te tygodnie nie zauważyłam, by kiedykolwiek miał na sobie coś z rękawami poniżej barków. Na nadgarstku lewej ręki nosił błękitny, firmowy zegarek. Włosy zawsze układał lekko na lewo. No i przede wszystkim codziennie zakładał świeże ciuchy, aż do dzisiaj.
– Nie zmienił ubrania – wymsknęło mi się.
– Zauważyłaś? – Konrad wydawał się zdumiony moim odkryciem.
– Jestem dość spostrzegawcza – odparłam, uśmiechając się w duchu, czując intensywną woń brzoskwiń.
– Przed tobą nikt nie zwrócił nigdy na to uwagi. Mimo że znają Konrada od początku roku – powiedziawszy to, przystanął.
Staliśmy przy schodach prowadzących do szkoły. Nad naszymi głowami na lekkim wietrze łopotały dwie flagi: jedna czerwono-żółta, będąca symbolem Wrocławia, oraz druga, narodowa. Po raz pierwszy zauważyłam je, gdy z duszą na ramieniu szłam na pierwsze zajęcia i wisiały do teraz. Wątpiłam, by je kiedykolwiek ściągano.
– Zobaczymy się na lekcjach – powiedział Konrad, a ja tylko uniosłam brwi. – Muszę pomóc Kamilowi się ogarnąć – dodał, wskazując za siebie kciukiem.
Na szczycie marmurowych schodów przy drewnianych oszklonych drzwiach stał Kamil. Jego twarz wydawała się nie tyle zmęczona, co wykrzywiona w bólu.
Zadrżałam na samą myśl o tym, że temu chłopakowi działa się krzywda. Wydawało mi się to nierealne. To była prestiżowa szkoła, w której czesne kosztowało majątek, a co za tym szło, uczęszczały tu dzieciaki z bogatych i szanowanych rodzin. W głowie mi się nie mieściło, by w takiej rodzinie mogła mieć miejsce przemoc.
– Ja… – zatkało mnie na własne chore wyobrażenia. – Jasne. Idź. Spotkamy się na miejscu.
I wtedy Konrad zrobił coś, czego nie robił nigdy wcześniej. Nachylił się, złapał mnie delikatnie za kark i pocałował w czoło.
Stałam oniemiała w bezruchu, wpatrując się w niego, jak wbiega po schodach, obejmuje Kamila za barki i wprowadza do budynku.
Zamrugałam parę razy i dotknęłam czoła w miejscu, gdzie jeszcze przed paroma sekundami czułam ciepło warg Konrada.
– Cokolwiek to znaczyło – mruknęłam do siebie, po czym zaczęłam pokonywać stopnie.
_____

Zamknęłam za sobą frontowe drzwi. Opierając się ręką o komodę, zdjęłam trampki, po czym wsunęłam bose stopy w puchate kapcie. Nie ściągając z ramienia szkolnej torby, przeszłam przez przedpokój, a gdy mijałam salon, cofnęłam się parę kroków i zajrzałam przez próg.
Anna stała przy sofie. Kasztanowe włosy miała rozpuszczone, przewiązane ciemną apaszką spełniającą funkcję retro opaski do włosów. Przy uchu zauważyłam słuchawkę bluetooth. Ciotka prowadziła jakąś biznesową rozmowę, z której mało co rozumiałam, ale byłam pewna, że dotyczyła jej dzisiejszego wyjazdu. Szczupłymi dłońmi układała dokumenty w skórzanej teczce. Na nadgarstku jednej ręki miała bransoletkę z pereł – zapewne prawdziwych. Nienaganną sylwetkę kobiety podkreślała stylowa granatowa sukienka przed kolano, w której mocnym akcentem była srebrna wstążka wszyta pod linią biustu.
Anna szybkim ruchem zapięła zamek aktówki i wcisnęła ją sobie pod pachę lewej ręki, prawą wzięła ze stolika torebkę oraz kluczyki do samochodu. Pożegnała się z rozmówcą, życząc mu na koniec miłego dnia i spojrzała na mnie. Ciężko było stwierdzić, czy się ucieszyła na mój widok.
– Małe problemy? – spytałam, wskazując brodą na teczkę pękająca w szwach od papierów.
– „Małe” to niedopowiedzenie – odparła, przechodząc przez salon, a ja przepuściłam ją w futrynie.
Przystanęła obok mnie, pięścią uniosła mi podbródek i przyjrzała mi się uważnie.
– Jakieś problemy w szkole? – spytała szczerze zainteresowana.
– I tak, i nie – odpowiedziałam wymijająco.
Ciotka cofnęła rękę i zaczęła mało elegancko zakładać szpilki, gimnastykując się przy tym, jakby trenowała do pokazu w cyrku.
– Dasz sobie radę? – zadała kolejne pytanie, gdy już uporała się z butami Lasockiego.
– Jakoś dwa tygodnie temu cię to nie obchodziło – burknęłam.
– Dlatego pytam teraz – powiedziała ostro, na co tylko westchnęłam. – Na pewno wszystko w porządku? Gdy coś cię dręczy, rozszerzają ci się nozdrza, zupełnie jak twemu ojcu.
– Co wiesz o rodzinie Kozłowskich? – spytałam, nim zdążyłabym tego pożałować.
Anna tylko przekrzywiła głowę, niczym zainteresowany pies.
– Niewiele poza tym, że Ryszard Kozłowski to szanowany i poważany oraz dość znany kardiochirurg – odpowiedziała po chwili namysłu. – A dlaczego pytasz? Czyżby Kamil wpadł ci w oko?
– Nie, nic z tych rzeczy – zaprzeczyłam, krzywiąc się nieznacznie. – Po prostu kolegujemy się i chciałam wiedzieć coś więcej, a jakoś nie przyszło mi do głowy, by zapytać Kamila.
– Może zaproś go dzisiaj? Dotrzyma ci towarzystwa – zaproponowała ciotka ze szczerym entuzjazmem.
– Powiedzmy, że już to zrobiłam – odparłam, zastanawiając się, czy chłopaki wpadną, biorąc pod uwagę tajemnicza niedyspozycję Kamila.
– Cieszę się, że znalazłaś sobie przyjaciół, Klaro – mówiąc to, zerknęła na zegar w salonie. – Muszę już jechać, bo nie ominę korków. – Spojrzała na mnie i pogłaskała mnie wierzchem dłoni po policzku, jednak zaraz ją cofnęła, jakby się sparzyła. – Nie szalej, dobrze się odżywiaj a jak ci strzeli do głowy, by urządzić imprezę, to tak, bym się o tym nie dowiedziała, jasne? – powiedziała wesoło.
– Idź już, bo cię wyleją.
– Pa! Do zobaczenia jutro wieczorem! – zawołała, zamykając za sobą drzwi, a mnie ogarnęła cisza.

_____

Gdy zostałam sama, starałam się zorganizować sobie czas. Co rusz sprawdzałam telefon, upewniając się, że Konrad nie odpisał na moją wiadomość. Skrupulatnie starałam się ukryć to, jak bardzo bałam się zostać sama w tym ogromnym domu. Lub może zwyczajnie nie czułam się w nim komfortowo i bezpiecznie, w końcu mój poprzedni dom był równie wielki.
Westchnęłam przeciągle, widząc po raz kolejny brak ikony koperty. Przygryzłam wargi i na powrót starałam się skupić na treści zadania z podręcznika do matematyki.
Postukałam długopisem w otwarty zeszyt, wpatrując się w kolejne rzędy i kolumny cyfr poprzeplatanych literami – jakby i bez tego matematyka nie była wystarczająco trudna. Popatrzyłam na ciąg zapisanego przeze mnie równania i bez entuzjazmu zapisałam poprawny wynik, po czym zamknęłam zeszyt i odłożyłam go wraz z podręcznikiem z prawej strony. Moją uwagę przykuła wielka sterta materiałów szkolnych: odrobionych zadań oraz nadrobionych zaległości. Po lewej nie ostała się nawet mała notatka. Moje obowiązki jako ucznia zostały wykonane. Poczułam zadowolenie, ale tylko na chwilę.
Zadarłam głowę, by spojrzeć na zegar wiszący na ścianie. Dobiegała dwudziesta, a Konrad nadal nie dał znaku życia.
Z ciążącym na barkach poczuciem porzucenia odpaliłam laptopa. Jakież było moje zaskoczenie, gdy ledwo załadował się system a moim oczom ukazała się migająca koperta w prawym rogu ekranu.

Obiecałem, że będę i obietnicy dotrzymam. Powiedz tylko, o której? Kamil musi zostać w domu, ale to wyjaśnię osobiście. Jak tylko odczytasz wiadomość, zadzwoń. Ja niestety nie mam środków na koncie.

Ledwo odczytałam komunikat, już miałam przyciśnięty do ucha telefon. Konrad odebrał niemal od razu.
– Klara! Już miałem wychodzić z domu. Nic ci nie jest? – Nie dał mi się nawet odezwać, dopiero jego słowa kazały mi zwrócić uwagę na to, o której wysłał wiadomość.
15:54
Skrzywiłam się. Mogłam pomyśleć i od razu jak weszłam do domu włączyć komputer, a nie czekać na SMS-a niczym na zbawienie.
– Żyję i nic mi nie jest. Dopiero odpaliłam laptopa – wyjaśniłam uspokajającym tonem.
– Bałem się, że znowu dostałaś ataku i… ale dobrze, że nic ci nie jest. Tak, czy siak, właśnie wyszedłem z domu i idę do ciebie. – Nie kłamał. Wyraźnie usłyszałam odgłos zamykanych drzwi i szum wiatru w słuchawce. – Mam nadzieję, że pora nie jest nieodpowiednia?
– Jak dla mnie to i na noc możesz zostać – sarknęłam.
– Tak? To dobrze, bo wziąłem ze sobą trochę rzeczy – usłyszałam i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, rozłączył się.
Po niecałych pięciu minutach w domu rozległ się dzwonek do drzwi. Zbiegłam po schodach tak szybko, że niemal z nich spadłam. Dopadłam drzwi i nie zerkając przez Judasza, otworzyłam się na oścież.
– Szybka jesteś – powiedział na przywitanie Konrad, nonszalancko opierając się o balustradę przy marnych trzech schodkach.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– I kto to mówi? Ledwo się rozłączyłeś, a już stoisz pod moimi drzwiami – odparłam, wpuszczając go do środka.
Gdy mnie mijał, zauważyłam, że przez ramię miał przewieszoną sportową torbę.
– A to co? – spytałam, wskazując na jego bagaż, gdy ściągał buty.
– Pozwoliłem się wprosić na noc, a i przy dobrych wiatrach Kamil też wpadnie, ale dopiero po dwudziestej trzeciej – powiedział to w taki sposób, jakby zostawanie na noc u dziewczyny, którą zna się zaledwie trzy tygodnie, było całkiem normalnym zwyczajem.
Sama nie miałam nic przeciwko ich towarzystwu, które miało się przedłużyć do poranka. Ciotki i tak nie było, a ja za nic w świecie nie chciałam zostać sama. Ostatnim razem siedzieli ze mną aż do przyjazdu Anny.
Widziałam po sposobie, w jaki Konrad na mnie patrzył, że nie żartował. Gestem zaprosiłam go do salonu.
– Pisałeś, że Kamil musi zostać w domu – zagaiłam, szczerze ciekawa, o co chodziło.
– Bo miał, w sumie to mu kazałem, ale jak usłyszał, że prosiłaś byśmy z tobą posiedzieli pod nieobecność twojej ciotki, to się chłopak zbuntował i powiedział, że do nas dołączy, jak tylko uporządkuje swoje sprawy – odpowiedział, skrupulatnie pomijając szczegóły z życia Kozłowskiego, co niezmiernie mnie podirytowało.
Walczak rzucił torbę na sofę, a ja poczłapałam do kuchni i wstawiłam wodę.
– Kawa czy herbata? – spytałam, usłyszawszy, jak chłopak przechodzi przez przedpokój w kierunku kuchni.
– Kawę – odpowiedział, opierając się o kuchenny blat.
– Z Kamilem wszystko ok? – zadałam kolejne pytanie, szykując dwóch kubków i wyjmując łyżeczkę z szuflady.
– Zależy o co pytasz.
– Nie wyglądała najlepiej – zaczęłam, nasypując kawy, której aromat wypełnił pomieszczenie. – Twoje zachowanie, a raczej twój wyraz twarzy też był niepokojący – mówiąc to, odwróciłam się do niego. – Wiem, że powiedziałeś, że nie chcesz obgadywać Kamila za jego plecami i nie mam zamiaru cię wypytywać. Po prostu się martwię.
Konrad splótł ręce na piersi i spojrzał na mnie z góry. Zdawał się mnie prześwietlać, sprawdzał, czy aby na pewno mam dobre intencje.
– Wy mnie nie naciskaliście, a mogliście zachować się zupełnie inaczej. Chcieliście tylko wiedzieć, czy ze mną ok. Chyba mogę prosić o to samo – kontynuowałam, zdając sobie sprawę, że w ciągu minuty użyłam o dużo za dużo stwierdzenia „ok”.
– Powiedziałaś, że jest ok, a nie jest. Gdyby było, nie stałbym teraz tutaj. – Konrad odwrócił kota ogonem, a w kuchni rozległ się gwizd czajnika, a buchająca z niego para pokryła niemal całe okno.
Zalałam przygotowane wcześniej kubki, przygryzając wargi.
– Zależy, co rozumiesz poprzez określenie „ok” – powiedziałam, podając mu kawę.
Konrad podmuchał napój i pociągnął ostrożnie łyk.
– A czym dla ciebie jest „ok”? – spytał, przewracając oczami na ostatnie słowo.
– To stan, gdy funkcjonuję prawie jak człowiek, a nie jak robot, zaś moje wewnętrze samopoczucie mnie nie dobija bardziej niż zwykle – odparłam, upijając kawy i parząc sobie przy tym język.
– Hmm… – Konrad zamyślił się. – To tak. Z Kamilem jest ok – powiedział, posyłając mi smutny uśmiech, który do końca nie rozumiałam.
Staliśmy przez chwilę w ciszy. Ja starałam się pojąć sens słów chłopaka, jednak nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy, a każda kolejna myśl była mroczniejsza niż poprzednia.
– Czym dla ciebie jest życie?
Spojrzałam na Konrada, robiąc przysłowiowe wielkie oczy. Nie spodziewałam się, że dwójka nastolatków będąca sama w domu, zamiast się bawić, będzie rozmawiać na tematy, których niejednokrotnie bali się podjąć dorośli.
– Życie to coś, na co nie mamy gwarancji – odparłam. – Nie wiemy, gdzie znajdziemy się jutro. Nie wybieramy tego, kim i gdzie się rodzimy. Życie to wielka niewiadoma. Gdy coś spieprzymy, nie dostaniemy drugiej szansy. Jak umrzemy, to nikt nie da nam reklamacji na ostatnie chwile, byśmy mogli przeżyć konkretny moment raz jeszcze, by nie popełnić jakiegoś błędu.
Znowu przygryzłam wargi, tym razem do krwi. Chciałam, by moje własne słowa mogły sprawić, że nagle dostanę drugą szansę od losu, by móc pobyć z ojcem jeszcze przez chwilę. Byśmy mogli się pożegnać i powiedzieć po raz ostatni, że się kochamy. Pociągnęłam nosem i zamrugałam parę razy, czując wzbierająca pod powiekami wilgoć, a w gardle nieprzyjemną gulę.
– A dla mnie życie to plan, w którym ktoś wyznaczył wypunktowane cele, jakie muszę zaliczyć – powiedział gorzko Konrad. – Zazdroszczę ci.
– Czego? Tego, że jestem sierotą? – wychrypiałam.
– Tego, że masz prawo wyboru. Robisz to, co lubisz. Nikt cię nie ciśnie. Nikt nie planuje życia za ciebie.
– Wydaje mi się, czy zaczynamy zacieśniać więzi? – spytałam ostrożnie.
– Może potrzebuję rozmowy z kimś neutralnym, ale znającym środowisko z wyższych sfer. Z kimś, kto nie zna mnie i moich rodziców.
Konrad odstawił kubek do zlewu, podciągnął rękawy czarnego swetra i oparł się dłońmi o blat. Wyjrzał przez okno, które wychodziło na podwórko sąsiadów.
– Między mną a tobą jest istna przepaść społeczna – zaczęłam. – Nawet nie wiem, kim jesteś. Z jakiej rodziny pochodzisz i jakie ona ma wpływy. Nawet nie wiedziałam do dziś, kim jest ojciec Kamila.
– Co masz na myśli, że jest między nami przepaść? – Chłopak zdawał się podchwycić temat, bo przyjrzał mi się z zainteresowaniem.
– Nie jestem bogaczką – sprostowałam.
– Taa… a ten dom? – spytał, zataczając w powietrzu kółko dłonią.
– Mój ojciec prowadził małą restaurację nieopodal plaży. Knajpa przynosiła dochody na tyle duże, byśmy mogli się utrzymać, opłacić rachunki i wyżywić. – Dopiłam swoją kawę, by zrobić sobie przerwę w dawkowaniu zadających mi cios w serce wspomnień. – Po jego śmierci… – Wstrzymałam oddech, starając się nie wybuchnąć płaczem. – Po jego śmierci sąd przyznał opiekę Annie. To moja jedyna krewna. To Anna tu jest bogaczką nosząca sznury pereł, trzymającą głupie papiery w skórzanych aktówkach i dającą mi kieszonkowe w wysokości moich trzymiesięcznych napiwków z weekendowej pracy – powiedziałam to wszystko drżącym głosem na jednym wdechu.
Uzewnętrznianie się po niemal dwóch miesiącach milczenia było intensywnym przeżyciem.
Konrad spuścił wzrok, wbijając go w granitowe płytki podłogowe. Pokręcił głową, nim na mnie spojrzał. Utonęłam w kolorze jego oczu. Pochłonęła mnie ta czerń. Otuliła, dając pocieszenie i ukojenie. Widziałam, czułam, że mi współczuł, ale się nade mną nie litował. Był mi przyjacielem. Kimś, kogo tak cholernie potrzebowałam, odkąd opuściłam Gdańsk.
– Tęsknię za nim – wykrztusiłam łamiącym się głosem. – Tęsknię za Gdańskiem, za moim starym, prostym zżyciem. Brakuje mi błahostek, wiesz? – Nawet się nie obejrzałam, a gadałam jak najęta, jakby puściła tama trzymającą moje wszystkie emocje. – Brakuje mi posmaku soli w powietrzu, kilogramów piasku znoszonego do domu w butach, kota sąsiadów, który mnie doprowadzał do białej gorączki swoim miałczeniem – mówiąc to, czułam słono-gorzki smak łez na ustach, a Konrad tylko stał i mnie słuchał. – Jest mi źle z dala od domu. Staram się zrozumieć Annę, ja straciłam ojca, a ona brata, ale nie potrafię. Jestem na nią tak wściekła, ze wyrwała mnie z domu! Że zabrała mi moje życie!
– Płacz… – usłyszałam szept, gdzieś blisko ucha. – Wyrzuć to z siebie.
Nim się obejrzałam, moje łzy moczyły rękaw czarnego swetra, a duża dłoń Konrada gładziła mnie po głowie. Kołysał się lekko na boki, jakby uspokajał niemowlę, a nie szesnastoletnią dziewczynę.
Moje łkanie zmieniło się w donośny płacz skrzywdzonej przez los osoby. Krzykiem i łzami wyrzucałam z siebie całą złość i niechęć do otaczającego mnie świata, a wraz z tym czułam się lżejsza, aż w końcu przyszło ukojenie i tylko pociągałam nosem, powoli się uspokajając.
– Przepraszam – wyszeptałam zawstydzona w ramię Konrada.
– Daj spokój – odpowiedział, wbijając brodę w czubek mojej głowy. – Każdy czasem tego potrzebuje. Teraz przynajmniej rozumiem, dlaczego byłaś taka wyautowana.
Wzruszyłam tylko ramionami, napawając się ciepłem jego ciała i wtedy czar prysł. Mój brzuch dał o sobie znać donośnym burczeniem, na co oboje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.



10 komentarzy:

  1. Zdarzyły sie małe literówki, jeśli przeczytasz tekst jeszcze raz z pewnością je znajdziesz, innych błędów nie dostrzegłam.
    Długi ten odcinek i podoba mi się to! Klara nareszcie wyrzuciła z siebie część smutku, który siedział w jej sercu. A Kamil, Kamil mnie martwi, ma wrażenie, że coś sie wydarzyło w jego życiu. Wcześniej się tak nie zachowywał, dajesz mi tutaj teraz dużo do myślenia. I ten, niby przyjacielski, pocałunek w czoło. Zwykły gest, a tak wiele znaczy. Klara tęskni, też bym chyba tęskniła, przecież to tak daleko...Czekam i dużo weny życzę! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Znalazłam Twojego bloga wczoraj i jestem pod wielkim wrażeniem! Tak bardzo Ci zazdroszczę tej weny i talentu!! I wiesz co kochana? Jestem za Konrad&Klara ^-^ Kamila osobowość jakoś mi się nie spodobała, ale cóż... niektórzy mogą nie lubić osobowości Konrada... Mimo to wierzę w Kondrad&Klara *-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. +Podoba mi się długość Twoich rozdziałów ^_^ Mimo to, dłuższymi nie pogardzę ^^

      Usuń
  3. chce twoją wene i talent !! ale bosko piszesz *-*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział :)
    Konrad <3 Klara <3
    Czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Obserwuję i czytam, jeju masz przepiękny język :) Przyjemnie się czyta.
    Co do opowiadania, mam pewne podejrzenia odnośnie Kamila. :P
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. znowu to wszystko pochłonęłam. Mam przed sobą ostatni rozdział. Mam tyle scenariuszy w głowie na temat życia Kamila, że wręcz się w nim pogubiłam. A Konrad? Ah! Biegnę czytać dalej!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ich relacje zaczynają się zacieśniać, miło się o tym czyta, naprawdę. Widać, że Klara wreszcie znalazła jakąś przytań, do której może się zwrócić w razie potrzeby. I jeszcze do tego wreszcie wyrzuciła z siebie część tego, co leży jej na sercu. To miło ze strony Konrada, że stara się jej jakoś pomóc. W sumie to obaj z Kamilem się starają. Konrad bardziej hm... afiszuje się ze swoją pomocą, a Kamil pozostaje w cieniu. Widać, kto jest tutaj outsiderem. Obaj troszczą się o Klarę i mam trudnych orzech do rozgryzienia, jeśli miałabym obstawiać, z kim chcesz Klarę wyswatać.
    Konrad chyba, mimo wszystko, bardziej do niej pasuje. Jakiś wewnętrzny optymizm od niego emanuje, w ten sposób balansuje Klarę. Wydaje się, że Kamil jest zbyt zamknięty w sobie. On potrzebowałby dziewczyny, która miałaby w sobie więcej życia, powiedzmy. ;x

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzień dobry!
    Ależ piękny początek rozdziały, cudownie mi się podoba. W tle niezwykle klimatyczny soundtrack z The Hunger Games i od razu czyta się przyjemniej. :)

    Kochane z tym pocałunkiem w czoło, jestem też ciekawa, co się dzieje z Kamilem. Niemniej - serio Klara wyczuwa zapach szamponu Konrada? xD Jasne, włosy nie raz pachną ładnie zaraz po umyciu, niemniej wydaje mi się, że czuć to raczej przy wwąchiwaniu się w nie. A Klara jest niska, raczej do nich nie dosięga, nawet jeżeli chłopak przytula ją od czasu do czasu. :D
    Konrad przyszedł się wygadać - Klara gadała jak najęta. Ale ujął mnie ten rozdział, jak mówiłam - Klara to silna dziewczyna! Tak trzymać <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej,
    to Klara miała pomóc Konradowi, co się dzieje z Kamilem czy coś złego w domu?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Proszę wyrażać się w sposób kulturalny. Za każdy komentarz dziękuję.