Od
mojego ataku paniki minęły dwa tygodnie. Dwa tygodnie wypełnione w domu
sztucznymi uśmiechami i nader wymuszonymi rozmowami między mną a ciotką.
W
szkole, ku memu zdumieniu, zaczęłam być kimś więcej niż „ta nową”, zaczęłam być
„Klarą”. Dzięki Konradowi i Kamilowi poznałam wiele osób. Nie chciałam tego,
ale moje dwa cienie nie dawały mi wyboru. Niejednokrotnie byłam prowadzona za
rękę to przez jednego, to drugiego.
To do stolika na stołówce, gdzie siadali ludzie, których „koniecznie musiałam
poznać”, a to na salę gimnastyczną, bo przecież „koszykówka nie jest taka
nudna”.
Nie
miałam pojęcia, co było takiego przełomowego w moim ataku, ale ze zdumieniem
odkryłam, że poranne wstawanie zaczęło być czymś więcej niż przykrym
obowiązkowym rytuałem. Miło było w końcu raz po raz zobaczyć w lustrze własny w
miarę szczery uśmiech. Fakt. Sińce pod oczami to się pojawiały, to znikały. Nie da się tak po prostu
wyrzucić z siebie smutku i odgonić myśli o przeszłości. Jednak mimo to, z dnia
na dzień, z coraz większą ochota wychodziłam do szkoły. Nie byłam jeszcze
pewna, czy za sprawą wciąż utrzymującej się pogody, czy tego, że dziennie na
końcu ulicy czekał na mnie pewien jegomość, którego czarne włosy mieniły się w
słońcu granatowymi refleksami. A może powodem był chłopak o chłodnym
spojrzeniu niebieskich oczu, który zawsze na dzień dobry czochrał mi włosy? Jednak jedno wiedziałam na sto
procent. Pomimo trawiącego moją duszę smutku, w moim sercu zaczęło coś
kiełkować, coś na kształt nadziei, że może jeszcze będę potrafiła być
szczęśliwa.
_____
– Spóźniłaś
się – powiedziała na przywitanie Konrad.
Stał
z założonymi rękoma, przez co
wydawał się jeszcze większy, niż był
w rzeczywistości. Czarny sweter idealnie podkreślał jego wysportowaną
sylwetkę oraz głębię koloru oczu, które w tamtej chwili były wpatrzone we mnie
z dezaprobatą.
– Nie
mam zamiaru się tłumaczyć – odpowiedziałam, gdy podeszłam na tyle blisko, bym
nie musiała podnosić głosu.
Poranek
był chłodny, w tym przyjemnym znaczeniu. Rześkie powietrze wypełniało płuca, a
mleczna mgiełka unosząca się nad ulicą sprawiała, że promienie porannego słońca
rozszczepiały się na tęczowe pasma.
– Wiesz,
że lubię być punktualny. – Konrad ruszył przed siebie, strugając obrażonego, jednak ton jego głosu mówił mi, że było
zupełnie inaczej.
Zaśmiałam
się pod nosem, po czym popędziłam za nim, starając się dotrzymać mu kroku, na
który składały się moje dwa. Zadarłam głowę, by na niego spojrzeć. Przenikliwie
zmrużyłam oczy.
– Czy
to nie dzisiaj mija termin oddania wypracowań z języków programowania? –
spytałam podejrzliwie.
– No
tak, a co? – odparł, unikając wzroku moich piwnych oczu.
– Czy
to nie nad twoim wypracowaniem siedział Kamil i dlatego nie mógł do mnie
wczoraj zajrzeć?
– Może…
– burknął.
– A
informatykę mamy na pierwszych zajęciach, zgadza się? – Dalej drążyłam temat.
– Och,
zgoda! Tak! Kamil znowu odwalił za mnie całą robotę – skapitulował, śmiejąc się
przy tym głośno. – Jesteś jakimś detektywem, czy jak?
– Wystarczy
dobrze kojarzyć fakty – odparłam, pokazując mu język, zadowolona z siebie.
– A tak poza tym… – zaczęłam już skromniej – …może wpadłbyś po szkole do mnie z
Kamilem? Anna znowu wyjeżdża i nie…
– Nie
ma problemu – przerwał mi, ciepło się przy tym uśmiechając. – Rozumiem – dodał,
obejmując mnie przyjacielsko ramieniem, a ja poczułam się bezpiecznie. Jednak
ku memu niezadowoleniu cofnął rękę dużo za wcześnie, niż bym tego chciała.
Dopiero
po chwili dotarło do mnie, co było tego przyczyną. Nieopodal wejścia do parku,
który musiałam minąć, by dotrzeć do szkoły, czekał na nas Kamil, jak zawsze
przy tym samym, pnącym się wysoko klonie.
Jasne
blond włosy, które za każdym razem, gdy na nie patrzyłam, przywodziły mi na
myśl złocistą plażę, miał rozczochrane. Niesforne pasma stały mu na wszystkie
strony, a poszarpana grzywka niczym kurtyna zasłaniała niebieskie jak
morze oczy. Dzisiejszego ranka wydawały się mało przytomne jak ich właściciel.
Gdy
wraz z Konradem stanęłam przed Kamilem, pomachałam mu otwartą dłonią przed
twarzą, chcąc się upewnić, czy w ogóle nas zauważył.
– Do…
bry – powiedział, ziewając równocześnie.
Nie
mogąc się powstrzymać, skrzyżowałam ręce na piersi i zrugałam Konrada wzrokiem.
– No
co? – jęknął, udając niewiniątko.
– Spójrz
tylko na niego – mówiąc to, wskazałam podbródkiem Kamila, który, nawet na nas nie czekając, obrał kierunek ku szkole. – Wygląda i
zachowuje się jak zombie.
– Bywało,
że wyglądał gorzej – odpowiedział chłopak, a gdy już miałam otwierać usta, by
go ochrzanić za takie podejście, dodał:
– Bo
widzisz, Kamil… on ma dużo na głowie.
Spojrzałam
na idącego obok mnie wielkoluda. Ujrzałam twarz szczerze zmartwionego
przyjaciela. Czarne oczy, w których dało się dostrzec wesołą iskrę, wydawały
się przygaszone. W tamtej chwili były zbyt ciemne, zupełnie jakbym spoglądała w
otchłań. Równie czarne, lekko krzaczaste brwi miał ściągnięte, co tworzyło u
nasady nosa brzydką zmarszczkę. Mięśnie szczęki drgały, a usta zacisnął do
białości.
– Jak
to? – spytałam cicho, przenosząc wzrok z Konrada na ulicę pod mymi stopami.
– Wiesz,
że Kozłowski się dobrze uczy. – Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
– Chyba
nawet lepiej niż dobrze – sprostowałam, przypominając sobie, że na ostatnim
teście wypadł najlepiej z klasy.
– Nie
chcę plotkować na jego temat, to mój przyjaciel. Brat. Kocham go, ale… –
zamilkł na chwilę, jakby ciążyło mu na sercu coś mało wesołego. – Powiem ci
tylko tyle, że każdy inny na jego miejscu miałby w dupie oceny i wyciągałby
ledwo na „dostateczny”.
Zszokowała
mnie czułość, z jaką Konrad
wypowiadał się na temat Kamila. Znałam wielu chłopaków, którzy twierdzili, że
nie ma większej więzi między facetami niż braterska przyjaźń, ale zazwyczaj były
to puste słowa.
Przyjrzałam
się Kamilowi, szedł jakieś cztery
metry przed nami. Był lekko zgarbiony i powłóczył nogami, jakby znajdował się w półśnie.
Zauważyłam, że miał na sobie to samo ubranie, co zeszłego dnia. Te same wytarte
jasne jeansy oraz wymięty zielony t-shirt w szare paski. Zdziwiło mnie to.
Odkąd ich obu poznałam, zdążyłam już
dostrzec pewne przyzwyczajenia.
Konrad
mył włosy co drugi dzień, dało się to wyczuć po zapachu brzoskwiniowego
szamponu, co podświadomie sugerowało mi, że musiał mieć rodzeństwo w postaci
młodszej siostry. Zawsze z rana zakładał coś z długim rękawem. Sweter,
koniecznie w ciemnym, najlepiej czarnym, kolorze lub czerwona bluzę w typie
kangurka.
Co
się tyczyło Kamila, to przez te
tygodnie nie zauważyłam, by kiedykolwiek miał na sobie coś z rękawami poniżej
barków. Na nadgarstku lewej ręki nosił błękitny, firmowy zegarek. Włosy zawsze układał lekko na lewo. No i przede
wszystkim codziennie zakładał świeże ciuchy, aż do dzisiaj.
– Nie
zmienił ubrania – wymsknęło mi się.
– Zauważyłaś?
– Konrad wydawał się zdumiony moim odkryciem.
– Jestem
dość spostrzegawcza – odparłam, uśmiechając się w duchu, czując intensywną woń
brzoskwiń.
– Przed
tobą nikt nie zwrócił nigdy na to uwagi. Mimo że znają Konrada od początku roku
– powiedziawszy to, przystanął.
Staliśmy
przy schodach prowadzących do szkoły. Nad naszymi głowami na lekkim wietrze
łopotały dwie flagi: jedna czerwono-żółta, będąca symbolem Wrocławia, oraz druga, narodowa. Po raz pierwszy
zauważyłam je, gdy z duszą na ramieniu szłam na pierwsze zajęcia i wisiały do
teraz. Wątpiłam, by je kiedykolwiek ściągano.
– Zobaczymy
się na lekcjach – powiedział Konrad, a ja tylko uniosłam brwi. – Muszę pomóc
Kamilowi się ogarnąć – dodał, wskazując za siebie kciukiem.
Na
szczycie marmurowych schodów przy drewnianych oszklonych drzwiach stał Kamil.
Jego twarz wydawała się nie tyle zmęczona, co wykrzywiona w bólu.
Zadrżałam
na samą myśl o tym, że temu chłopakowi działa się krzywda. Wydawało mi się to
nierealne. To była prestiżowa szkoła, w której czesne kosztowało majątek, a co
za tym szło, uczęszczały tu dzieciaki z bogatych i szanowanych rodzin. W głowie
mi się nie mieściło, by w takiej rodzinie mogła mieć miejsce przemoc.
– Ja…
– zatkało mnie na własne chore wyobrażenia. – Jasne. Idź. Spotkamy się na
miejscu.
I
wtedy Konrad zrobił coś, czego nie robił nigdy wcześniej. Nachylił się, złapał
mnie delikatnie za kark i pocałował w czoło.
Stałam
oniemiała w bezruchu, wpatrując się w niego,
jak wbiega po schodach, obejmuje Kamila za barki i wprowadza do budynku.
Zamrugałam
parę razy i dotknęłam czoła w miejscu, gdzie jeszcze przed paroma sekundami
czułam ciepło warg Konrada.
– Cokolwiek
to znaczyło – mruknęłam do siebie, po czym zaczęłam pokonywać stopnie.
_____
Zamknęłam
za sobą frontowe drzwi. Opierając się ręką o komodę, zdjęłam trampki, po czym wsunęłam bose stopy w puchate kapcie.
Nie ściągając z ramienia szkolnej torby,
przeszłam przez przedpokój, a gdy mijałam salon, cofnęłam się parę kroków i
zajrzałam przez próg.
Anna
stała przy sofie. Kasztanowe włosy miała rozpuszczone, przewiązane ciemną
apaszką spełniającą funkcję retro opaski do włosów. Przy uchu zauważyłam
słuchawkę bluetooth. Ciotka prowadziła jakąś biznesową rozmowę, z której mało
co rozumiałam, ale byłam pewna, że dotyczyła jej dzisiejszego wyjazdu.
Szczupłymi dłońmi układała dokumenty w skórzanej teczce. Na nadgarstku jednej
ręki miała bransoletkę z pereł – zapewne prawdziwych. Nienaganną sylwetkę
kobiety podkreślała stylowa granatowa sukienka przed kolano, w której mocnym
akcentem była srebrna wstążka wszyta pod linią biustu.
Anna
szybkim ruchem zapięła zamek aktówki i wcisnęła ją sobie pod pachę lewej ręki,
prawą wzięła ze stolika torebkę oraz kluczyki do samochodu. Pożegnała się z
rozmówcą, życząc mu na koniec miłego dnia i spojrzała na mnie. Ciężko było
stwierdzić, czy się ucieszyła na mój widok.
– Małe
problemy? – spytałam, wskazując brodą na teczkę pękająca w szwach od papierów.
– „Małe”
to niedopowiedzenie – odparła, przechodząc przez salon, a ja przepuściłam ją w
futrynie.
Przystanęła
obok mnie, pięścią uniosła mi podbródek i przyjrzała mi się uważnie.
– Jakieś
problemy w szkole? – spytała szczerze zainteresowana.
– I
tak, i nie – odpowiedziałam wymijająco.
Ciotka
cofnęła rękę i zaczęła mało elegancko zakładać szpilki, gimnastykując się przy
tym, jakby trenowała do pokazu w
cyrku.
– Dasz
sobie radę? – zadała kolejne pytanie, gdy już uporała się z butami Lasockiego.
– Jakoś
dwa tygodnie temu cię to nie obchodziło – burknęłam.
– Dlatego
pytam teraz – powiedziała ostro, na co tylko westchnęłam. – Na pewno wszystko w
porządku? Gdy coś cię dręczy,
rozszerzają ci się nozdrza, zupełnie jak twemu ojcu.
– Co
wiesz o rodzinie Kozłowskich? – spytałam, nim zdążyłabym tego pożałować.
Anna
tylko przekrzywiła głowę, niczym zainteresowany pies.
– Niewiele
poza tym, że Ryszard Kozłowski to szanowany i poważany oraz dość znany
kardiochirurg – odpowiedziała po chwili namysłu. – A dlaczego pytasz? Czyżby
Kamil wpadł ci w oko?
– Nie,
nic z tych rzeczy – zaprzeczyłam, krzywiąc się nieznacznie. – Po prostu
kolegujemy się i chciałam wiedzieć coś więcej, a jakoś nie przyszło mi do głowy, by zapytać Kamila.
– Może
zaproś go dzisiaj? Dotrzyma ci towarzystwa – zaproponowała ciotka ze szczerym
entuzjazmem.
– Powiedzmy,
że już to zrobiłam – odparłam, zastanawiając się, czy chłopaki wpadną, biorąc
pod uwagę tajemnicza niedyspozycję Kamila.
– Cieszę
się, że znalazłaś sobie przyjaciół, Klaro – mówiąc to, zerknęła na zegar
w salonie. – Muszę już jechać, bo nie ominę korków. – Spojrzała na mnie i
pogłaskała mnie wierzchem dłoni po policzku, jednak zaraz ją cofnęła, jakby się sparzyła. – Nie szalej,
dobrze się odżywiaj a jak ci strzeli do głowy, by urządzić imprezę, to tak, bym
się o tym nie dowiedziała, jasne? – powiedziała wesoło.
– Idź
już, bo cię wyleją.
– Pa!
Do zobaczenia jutro wieczorem! – zawołała, zamykając za sobą drzwi, a mnie
ogarnęła cisza.
_____
Gdy
zostałam sama, starałam się
zorganizować sobie czas. Co rusz sprawdzałam telefon, upewniając się, że Konrad
nie odpisał na moją wiadomość. Skrupulatnie starałam się ukryć to, jak bardzo bałam się zostać sama w
tym ogromnym domu. Lub może zwyczajnie nie czułam się w nim komfortowo i
bezpiecznie, w końcu mój poprzedni dom był równie wielki.
Westchnęłam
przeciągle, widząc po raz kolejny brak ikony koperty. Przygryzłam wargi i na
powrót starałam się skupić na treści zadania z podręcznika do matematyki.
Postukałam
długopisem w otwarty zeszyt, wpatrując się w kolejne rzędy i kolumny cyfr
poprzeplatanych literami – jakby i bez tego matematyka nie była wystarczająco
trudna. Popatrzyłam na ciąg zapisanego przeze mnie równania i bez entuzjazmu
zapisałam poprawny wynik, po czym zamknęłam zeszyt i odłożyłam go wraz
z podręcznikiem z prawej strony. Moją uwagę przykuła wielka sterta materiałów
szkolnych: odrobionych zadań oraz nadrobionych zaległości. Po lewej nie ostała
się nawet mała notatka. Moje obowiązki jako ucznia zostały wykonane. Poczułam
zadowolenie, ale tylko na chwilę.
Zadarłam
głowę, by spojrzeć na zegar wiszący na ścianie. Dobiegała dwudziesta,
a Konrad nadal nie dał znaku życia.
Z
ciążącym na barkach poczuciem porzucenia odpaliłam laptopa. Jakież było moje
zaskoczenie, gdy ledwo załadował się system a moim oczom ukazała się migająca
koperta w prawym rogu ekranu.
Obiecałem,
że będę i obietnicy dotrzymam. Powiedz tylko, o której? Kamil musi zostać w
domu, ale to wyjaśnię osobiście. Jak tylko odczytasz wiadomość, zadzwoń. Ja
niestety nie mam środków na koncie.
Ledwo odczytałam komunikat, już
miałam przyciśnięty do ucha telefon. Konrad odebrał niemal od razu.
– Klara! Już miałem wychodzić
z domu. Nic ci nie jest? – Nie dał mi się nawet odezwać, dopiero jego słowa
kazały mi zwrócić uwagę na to, o której wysłał wiadomość.
15:54
Skrzywiłam się. Mogłam pomyśleć i
od razu jak weszłam do domu włączyć komputer, a nie czekać na SMS-a niczym na
zbawienie.
– Żyję i nic mi nie jest.
Dopiero odpaliłam laptopa – wyjaśniłam uspokajającym tonem.
– Bałem się, że znowu dostałaś
ataku i… ale dobrze, że nic ci nie jest. Tak, czy siak, właśnie wyszedłem z
domu i idę do ciebie. – Nie kłamał. Wyraźnie usłyszałam odgłos zamykanych drzwi
i szum wiatru w słuchawce. – Mam nadzieję, że pora nie jest nieodpowiednia?
– Jak dla mnie to i na noc
możesz zostać – sarknęłam.
– Tak? To dobrze, bo wziąłem
ze sobą trochę rzeczy – usłyszałam i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć,
rozłączył się.
Po niecałych pięciu minutach w domu
rozległ się dzwonek do drzwi. Zbiegłam po schodach tak szybko, że niemal z nich
spadłam. Dopadłam drzwi i nie zerkając przez Judasza, otworzyłam się na oścież.
– Szybka
jesteś – powiedział na przywitanie Konrad, nonszalancko opierając się
o balustradę przy marnych trzech schodkach.
Spojrzałam
na niego z niedowierzaniem.
– I
kto to mówi? Ledwo się rozłączyłeś, a już stoisz pod moimi drzwiami – odparłam,
wpuszczając go do środka.
Gdy
mnie mijał, zauważyłam, że przez
ramię miał przewieszoną sportową torbę.
– A
to co? – spytałam, wskazując na jego bagaż, gdy ściągał buty.
– Pozwoliłem
się wprosić na noc, a i przy dobrych wiatrach Kamil też wpadnie, ale dopiero po
dwudziestej trzeciej – powiedział to w taki sposób, jakby zostawanie na noc
u dziewczyny, którą zna się zaledwie trzy tygodnie, było całkiem normalnym zwyczajem.
Sama
nie miałam nic przeciwko ich towarzystwu, które miało się przedłużyć do poranka.
Ciotki i tak nie było, a ja za nic w świecie nie chciałam zostać sama. Ostatnim
razem siedzieli ze mną aż do przyjazdu Anny.
Widziałam
po sposobie, w jaki Konrad na mnie
patrzył, że nie żartował. Gestem zaprosiłam go do salonu.
– Pisałeś,
że Kamil musi zostać w domu – zagaiłam, szczerze ciekawa, o co chodziło.
– Bo
miał, w sumie to mu kazałem, ale jak usłyszał, że prosiłaś byśmy z tobą
posiedzieli pod nieobecność twojej ciotki,
to się chłopak zbuntował i powiedział, że do nas dołączy, jak tylko uporządkuje
swoje sprawy – odpowiedział,
skrupulatnie pomijając szczegóły z życia Kozłowskiego, co niezmiernie mnie
podirytowało.
Walczak
rzucił torbę na sofę, a ja poczłapałam do kuchni i wstawiłam wodę.
– Kawa
czy herbata? – spytałam, usłyszawszy, jak chłopak przechodzi przez przedpokój w
kierunku kuchni.
– Kawę
– odpowiedział, opierając się o kuchenny blat.
– Z
Kamilem wszystko ok? – zadałam kolejne pytanie, szykując dwóch kubków
i wyjmując łyżeczkę z szuflady.
– Zależy
o co pytasz.
– Nie
wyglądała najlepiej – zaczęłam, nasypując kawy, której aromat wypełnił
pomieszczenie. – Twoje zachowanie, a raczej twój wyraz twarzy też był
niepokojący – mówiąc to, odwróciłam się do niego. – Wiem, że powiedziałeś, że
nie chcesz obgadywać Kamila za jego plecami i nie mam zamiaru cię wypytywać. Po
prostu się martwię.
Konrad
splótł ręce na piersi i spojrzał na mnie z góry. Zdawał się mnie prześwietlać,
sprawdzał, czy aby na pewno mam dobre intencje.
– Wy
mnie nie naciskaliście, a mogliście zachować się zupełnie inaczej. Chcieliście
tylko wiedzieć, czy ze mną ok. Chyba mogę prosić o to samo – kontynuowałam,
zdając sobie sprawę, że w ciągu minuty użyłam o dużo za dużo stwierdzenia „ok”.
– Powiedziałaś,
że jest ok, a nie jest. Gdyby było, nie stałbym teraz tutaj. – Konrad odwrócił
kota ogonem, a w kuchni rozległ się gwizd czajnika, a buchająca z niego para
pokryła niemal całe okno.
Zalałam
przygotowane wcześniej kubki, przygryzając wargi.
– Zależy,
co rozumiesz poprzez określenie „ok” – powiedziałam, podając mu kawę.
Konrad
podmuchał napój i pociągnął ostrożnie łyk.
– A
czym dla ciebie jest „ok”? – spytał, przewracając oczami na ostatnie słowo.
– To
stan, gdy funkcjonuję prawie jak człowiek, a nie jak robot, zaś moje wewnętrze
samopoczucie mnie nie dobija bardziej niż zwykle – odparłam, upijając kawy i
parząc sobie przy tym język.
– Hmm…
– Konrad zamyślił się. – To tak. Z Kamilem jest ok – powiedział,
posyłając mi smutny uśmiech, który do końca nie rozumiałam.
Staliśmy
przez chwilę w ciszy. Ja starałam się pojąć sens słów chłopaka, jednak nic
konkretnego nie przychodziło mi do głowy, a każda kolejna myśl była
mroczniejsza niż poprzednia.
– Czym
dla ciebie jest życie?
Spojrzałam
na Konrada, robiąc przysłowiowe wielkie oczy. Nie spodziewałam się, że dwójka
nastolatków będąca sama w domu, zamiast się bawić, będzie rozmawiać na tematy,
których niejednokrotnie bali się podjąć dorośli.
– Życie
to coś, na co nie mamy gwarancji – odparłam. – Nie wiemy, gdzie znajdziemy się
jutro. Nie wybieramy tego, kim i
gdzie się rodzimy. Życie to wielka niewiadoma. Gdy coś spieprzymy, nie dostaniemy drugiej szansy. Jak
umrzemy, to nikt nie da nam
reklamacji na ostatnie chwile, byśmy mogli przeżyć konkretny moment raz
jeszcze, by nie popełnić jakiegoś błędu.
Znowu
przygryzłam wargi, tym razem do krwi. Chciałam, by moje własne słowa mogły
sprawić, że nagle dostanę drugą szansę od losu, by móc pobyć z ojcem jeszcze
przez chwilę. Byśmy mogli się pożegnać i powiedzieć po raz ostatni, że się
kochamy. Pociągnęłam nosem i zamrugałam parę razy, czując wzbierająca pod powiekami
wilgoć, a w gardle nieprzyjemną gulę.
– A
dla mnie życie to plan, w którym ktoś wyznaczył wypunktowane cele, jakie muszę
zaliczyć – powiedział gorzko Konrad. – Zazdroszczę ci.
– Czego?
Tego, że jestem sierotą? – wychrypiałam.
– Tego,
że masz prawo wyboru. Robisz to, co lubisz. Nikt cię nie ciśnie. Nikt nie
planuje życia za ciebie.
– Wydaje
mi się, czy zaczynamy zacieśniać więzi? – spytałam ostrożnie.
– Może
potrzebuję rozmowy z kimś neutralnym, ale znającym środowisko z wyższych sfer.
Z kimś, kto nie zna mnie i moich
rodziców.
Konrad
odstawił kubek do zlewu, podciągnął rękawy czarnego swetra i oparł się dłońmi o
blat. Wyjrzał przez okno, które wychodziło na podwórko sąsiadów.
– Między
mną a tobą jest istna przepaść społeczna – zaczęłam. – Nawet nie wiem, kim
jesteś. Z jakiej rodziny pochodzisz i jakie ona ma wpływy. Nawet nie wiedziałam
do dziś, kim jest ojciec Kamila.
– Co
masz na myśli, że jest między nami przepaść? – Chłopak zdawał się podchwycić
temat, bo przyjrzał mi się z zainteresowaniem.
– Nie
jestem bogaczką – sprostowałam.
– Taa…
a ten dom? – spytał, zataczając w powietrzu kółko dłonią.
– Mój
ojciec prowadził małą restaurację nieopodal plaży. Knajpa przynosiła dochody na
tyle duże, byśmy mogli się utrzymać,
opłacić rachunki i wyżywić. – Dopiłam swoją kawę, by zrobić sobie przerwę w
dawkowaniu zadających mi cios w serce wspomnień. – Po jego śmierci… –
Wstrzymałam oddech, starając się nie wybuchnąć płaczem. – Po jego śmierci sąd
przyznał opiekę Annie. To moja jedyna krewna. To Anna tu jest bogaczką nosząca
sznury pereł, trzymającą głupie papiery w skórzanych aktówkach i dającą mi
kieszonkowe w wysokości moich trzymiesięcznych napiwków z weekendowej
pracy – powiedziałam to wszystko drżącym głosem na jednym wdechu.
Uzewnętrznianie
się po niemal dwóch miesiącach milczenia było intensywnym przeżyciem.
Konrad
spuścił wzrok, wbijając go w granitowe płytki podłogowe. Pokręcił głową, nim na mnie spojrzał. Utonęłam w
kolorze jego oczu. Pochłonęła mnie ta czerń. Otuliła, dając pocieszenie i
ukojenie. Widziałam, czułam, że mi współczuł, ale się nade mną nie litował. Był
mi przyjacielem. Kimś, kogo tak cholernie potrzebowałam, odkąd opuściłam Gdańsk.
– Tęsknię
za nim – wykrztusiłam łamiącym się głosem. – Tęsknię za Gdańskiem, za moim
starym, prostym zżyciem. Brakuje mi błahostek, wiesz? – Nawet się nie
obejrzałam, a gadałam jak najęta, jakby puściła tama trzymającą moje
wszystkie emocje. – Brakuje mi posmaku soli w powietrzu, kilogramów piasku
znoszonego do domu w butach, kota sąsiadów, który mnie doprowadzał do białej
gorączki swoim miałczeniem – mówiąc to, czułam słono-gorzki smak łez na ustach,
a Konrad tylko stał i mnie słuchał. – Jest mi źle z dala od domu. Staram się
zrozumieć Annę, ja straciłam ojca, a
ona brata, ale nie potrafię. Jestem na nią tak wściekła, ze wyrwała mnie z
domu! Że zabrała mi moje życie!
– Płacz…
– usłyszałam szept, gdzieś blisko ucha. – Wyrzuć to z siebie.
Nim
się obejrzałam, moje łzy moczyły
rękaw czarnego swetra, a duża dłoń Konrada gładziła mnie po głowie. Kołysał się
lekko na boki, jakby uspokajał
niemowlę, a nie szesnastoletnią dziewczynę.
Moje
łkanie zmieniło się w donośny płacz skrzywdzonej przez los osoby. Krzykiem
i łzami wyrzucałam z siebie całą złość i niechęć do otaczającego mnie
świata, a wraz z tym czułam się lżejsza, aż w końcu przyszło ukojenie i tylko
pociągałam nosem, powoli się
uspokajając.
–
Przepraszam – wyszeptałam zawstydzona w ramię Konrada.
– Daj
spokój – odpowiedział, wbijając brodę w czubek mojej głowy. – Każdy czasem tego
potrzebuje. Teraz przynajmniej rozumiem, dlaczego byłaś taka wyautowana.
Wzruszyłam
tylko ramionami, napawając się ciepłem jego ciała i wtedy czar prysł. Mój
brzuch dał o sobie znać donośnym burczeniem, na co oboje wybuchnęliśmy gromkim
śmiechem.
Zdarzyły sie małe literówki, jeśli przeczytasz tekst jeszcze raz z pewnością je znajdziesz, innych błędów nie dostrzegłam.
OdpowiedzUsuńDługi ten odcinek i podoba mi się to! Klara nareszcie wyrzuciła z siebie część smutku, który siedział w jej sercu. A Kamil, Kamil mnie martwi, ma wrażenie, że coś sie wydarzyło w jego życiu. Wcześniej się tak nie zachowywał, dajesz mi tutaj teraz dużo do myślenia. I ten, niby przyjacielski, pocałunek w czoło. Zwykły gest, a tak wiele znaczy. Klara tęskni, też bym chyba tęskniła, przecież to tak daleko...Czekam i dużo weny życzę! :3
Znalazłam Twojego bloga wczoraj i jestem pod wielkim wrażeniem! Tak bardzo Ci zazdroszczę tej weny i talentu!! I wiesz co kochana? Jestem za Konrad&Klara ^-^ Kamila osobowość jakoś mi się nie spodobała, ale cóż... niektórzy mogą nie lubić osobowości Konrada... Mimo to wierzę w Kondrad&Klara *-*
OdpowiedzUsuń+Podoba mi się długość Twoich rozdziałów ^_^ Mimo to, dłuższymi nie pogardzę ^^
Usuńchce twoją wene i talent !! ale bosko piszesz *-*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :)
OdpowiedzUsuńKonrad <3 Klara <3
Czekam na next ;)
Obserwuję i czytam, jeju masz przepiękny język :) Przyjemnie się czyta.
OdpowiedzUsuńCo do opowiadania, mam pewne podejrzenia odnośnie Kamila. :P
Pozdrawiam
znowu to wszystko pochłonęłam. Mam przed sobą ostatni rozdział. Mam tyle scenariuszy w głowie na temat życia Kamila, że wręcz się w nim pogubiłam. A Konrad? Ah! Biegnę czytać dalej!
OdpowiedzUsuńIch relacje zaczynają się zacieśniać, miło się o tym czyta, naprawdę. Widać, że Klara wreszcie znalazła jakąś przytań, do której może się zwrócić w razie potrzeby. I jeszcze do tego wreszcie wyrzuciła z siebie część tego, co leży jej na sercu. To miło ze strony Konrada, że stara się jej jakoś pomóc. W sumie to obaj z Kamilem się starają. Konrad bardziej hm... afiszuje się ze swoją pomocą, a Kamil pozostaje w cieniu. Widać, kto jest tutaj outsiderem. Obaj troszczą się o Klarę i mam trudnych orzech do rozgryzienia, jeśli miałabym obstawiać, z kim chcesz Klarę wyswatać.
OdpowiedzUsuńKonrad chyba, mimo wszystko, bardziej do niej pasuje. Jakiś wewnętrzny optymizm od niego emanuje, w ten sposób balansuje Klarę. Wydaje się, że Kamil jest zbyt zamknięty w sobie. On potrzebowałby dziewczyny, która miałaby w sobie więcej życia, powiedzmy. ;x
Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńAleż piękny początek rozdziały, cudownie mi się podoba. W tle niezwykle klimatyczny soundtrack z The Hunger Games i od razu czyta się przyjemniej. :)
Kochane z tym pocałunkiem w czoło, jestem też ciekawa, co się dzieje z Kamilem. Niemniej - serio Klara wyczuwa zapach szamponu Konrada? xD Jasne, włosy nie raz pachną ładnie zaraz po umyciu, niemniej wydaje mi się, że czuć to raczej przy wwąchiwaniu się w nie. A Klara jest niska, raczej do nich nie dosięga, nawet jeżeli chłopak przytula ją od czasu do czasu. :D
Konrad przyszedł się wygadać - Klara gadała jak najęta. Ale ujął mnie ten rozdział, jak mówiłam - Klara to silna dziewczyna! Tak trzymać <3
Hej,
OdpowiedzUsuńto Klara miała pomóc Konradowi, co się dzieje z Kamilem czy coś złego w domu?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia