Po burzy zawsze wychodzi słońce.
Niegdyś sądziłam, że to tylko puste słowa wypowiadane po to, by w jakiś sposób
pocieszyć drugiego człowieka, któremu życie zaczęło się walić w rękach.
Jak to czasem bywa, wiele rzeczy
oraz cennych uwag zaczynamy rozumieć, gdy dotyczą one nas samych.
Identycznie było ze mną. Od chwili
wywołania mojego nazwiska przez radiowęzeł, prosząc o wstawienie się w
sekretariacie, w którym zastałam funkcjonariusza policji, inforumującego mnie o
wypadku ojca, byłam przekonana, że nie ujrzę już nigdy wschodzącego słońca
mojej duszy. Nie. Byłam wręcz pewna, że
po kres mojego życia pustka, jaką zostawił po sobie ojciec, będzie palącą raną,
nie mogącą się zasklepić.
Był czas, że pogodziłam się z takim
losem. Z tym, że byłam skazana na cierpienie. Przyzwyczaiłam się do tego tak
bardzo, a nim się obejrzałam, ból został wszystkim, co miałam.
I wtedy w otaczającym mnie mroku
zaczęły przebijać się promienie światła. W ciszy mnie otaczającej, zaczęłam
wyłapywać dźwięki. Dwa głosy dochodziły zza grubego muru. Ten zaczął pękać i
kruszeć, a przez szczeliny mogłam ujrzeć zewnętrzy świat. Był on ciepły i
kolorowy. Byli tam oni. Ci, którzy mimo
mojej niechęci, wyciągnęli do mnie ręce, a ja oglądając się za siebie, widząc
mrok za mną, zapragnęłam iść do światła, Złapałam się ich tak mocno, jakbym
bała się, że nie przeżyję kolejnego upadku.
_____
Konrad spał na sofie z rękoma
zaplecionymi za głową. Nawet nie zauważyłam, kiedy odpłynął w objęciach
Morfeusza. Zaśmiałam się, widząc wyraz jego twarzy. To zwróciło uwagę Kamila,
siedzącego w fotelu obok mnie.
– Co się stało? – spytał, odwracając
wzrok od ekranu.
– Konrad zasnął – odpowiedziałam,
sięgając po kubek z herbatą.
Kamil uśmiechnął się w półmroku –
jedynymi źródłami światła był włączony telewizor oraz mała lampka ścienna,
wisząca przy komodzie. Ja, siorbiąc napar, wodziłam wzrokiem to z jednego, to
na drugiego.
– Długo się znacie? – spytałam,
zupełnie ignorując lecący film.
Kozłowski rozsiadł się wygodniej w
fotelu.
– Co masz na myśli, mówiąc „długo”?
– spytał, unosząc brwi.
– No… czas – starałam się
sprecyzować, przypominając sobie, jak Konrad zaledwie trzy godziny temu, prosił
mnie o to samo.
– W takim razie, odpowiedź brzmi:
tak – odparł, sięgając po butelkę soku. Wypił parę łyków, po czym dodał:
– Znam go od zawsze. Odkąd sięgam
pamięcią. Razem zaliczyliśmy wszystkie przystanki na drodze
edukacyjno-wychowawczej.
Sama miałam paru znajomych w poprzednim życiu, których znałam z
przedszkola, podstawówki, czy gimnazjum. Tylko, że nie znałam nikogo, kto
towarzyszyłby mi we wszystkich tych placówkach.
– Można powiedzieć, że nasi rodzice
są wybredni, gdy w grę wchodzi wykształcenie swojej pociechy – powiedział, z
nieukrywaną nutą goryczy w głosie.
Już ją dzisiaj wyczułam.
– Czemu, gdy oboje mówcie o swoich
rodzinach, wydajecie się tacy… zgorzkniali? – spytałam pchana ciekawością i
potrzebą ich zrozumienia.
– Rodzice Konrada chcą mieć nad nim
pełną kontrolę, moi nade mną też. Tylko, że ich priorytety nieco od siebie
odbiegają – odpowiedział zagadkowo, przyglądając się mojej twarzy. – A jak to
jest z tobą, Klaro? – spytał, starając się naśladować głos policjanta z filmu.
– Czemu dostajesz szału, gdy się napomknie o twojej rodzinie?
Zamilkłam. On również się nie
odzywał. Znowu postępował ze mną, jak z płochliwym zwierzęciem. Dawał mi czas
na przywyknięcie do niego. Zupełnie, niczym przyrodnik pozostający w pewnej
odległości od niedźwiedzicy. Milczący, nieruchomy, skupiony. Pokazujący
zwierzęciu, że nie ma się czego obawiać. Czasem mimo wszelakich ostrożności,
niedźwiedzica atakuje.
Pytanie: czy ja nadal chciałam taka być? Atakującą
bez powodu, tylko dlatego, że czemuś nie ufam? A może zawsze atakowałam, bo
byłam, jak samica, która widziała myśliwego, zabijającego jej młode, i widok
człowieka przywoływał przykre wspomnienie? Instynkt bierze wtedy górę nad
rozsądkiem. Nakazuje przypuścić atak niżeli ucieczkę.
Czy pytania Kamila tak na mnie
działały? Sprawiały, że wracałam do przeszłości – bolesnych obrazów, wyrytych w
zakamarkach pamięci.
– Gdy zabierzesz dziecku zabawkę,
płacze lub krzyczy – zaczęłam. – Ja jestem dzieckiem, które krzyczy. Zabrano mi
najukochańszą zabawkę w najbrutalniejszy z możliwych sposobów, a tego, kto to
uczynił, nie spotkała zasłużona kara. Dostałam nową, ale ja jej nie chcę.
Staram się ją polubić każdego dnia, ale zbyt przypomina poprzednią, co tylko
wzmaga tęsknotę.
Na chwilę zapadła cisza, nie licząc
telewizora oraz lekkiego pochrapywania Konrada. Kamil odchylił głowę, opierając
ją wygodnie na wezgłowiu fotela. Wziął wdech i powoli wypuścił powietrze.
Zachowywał się jakby moje słowa uderzyły go w twarz, niszcząc jakiś pogląd
mojej osoby w jego głowie.
– Ktoś ci umarł – odezwał się w
końcu.
Wypowiedział te słowa tak aksamitnym
głosem oraz takim tonem, który byłby w stanie poskromić szalejącą burzę.
Odwróciłam twarz.
– Straciłam ojca. Po prostu mi go
zabrano. – Zabrzmiało to, jakbym się poskarżyła. Równie dobrze mogłam
powiedzieć: ona wzięła mojego cukierka!
–
Anna to jego siostra, prawda? – Padło pytanie, a zaraz po nim dodał:
– Jesteście do siebie tak podobne,
że wpierw myślałam, że to twoja matka, ale usłyszawszy metaforę o zabawkach,
wystarczyło dodać dwa do dwóch.
– No to już wiesz, czemu reagowałam
tak, a nie inaczej. Twoja kolej – odparłam, starając się spojrzeć mu w oczy.
Zamyślił się, ale nie na długo.
– No ok. Mówiłem, że priorytety
moich i Konrada rodziców różnią się od siebie, ale chcą nad nami pełnej
kontroli. Wiadomo… wykształcenie jest ważne, a oni pragną zapewniać nam jak
najlepsze. Nie winię ich za to. Problem zaczyna się wtedy, gdy zaczynają
wybierać nam jak mamy żyć, w momencie kiedy sami możemy o tym już o tym
decydować.
– Czego chcą rodzice Konrada? –
Usiadłam w pozycji embrionalnej, opierając twarz o oparcie fotela.
Kamil zajął taką samą pozycję.
Byliśmy blisko siebie.
– Sama go zapytaj przy najbliższej
okazji – odparł szczerze.
Widać on też nie lubił rozmawiać na
czyjś temat.
– A czego chcą twoi? – spytałam z kamieniem na sercu,
przypominając sobie, jak Kamil wyglądał rano.
Teraz wydawał się być w lepszym stanie. Nie był już
taki blady, ale wory pod oczami nadal straszyły. Mimo tego mankamentu wydawał
się idealny z tymi niebieskimi oczami oraz jasnymi włosami, podświetlonymi łuną
bladego światła, płynącego z telewizora, co tworzyło na jego głowie swoistą
aureolę. Był jak anioł, któremu narzucono zbyt wiele obowiązków.
– Chcą bym żył.
Rozszerzyłam oczy ze zdumienia, zaś
na jego twarzy jak zwykle nie było żadnych emocji.
– Jak to? – wykrztusiłam.
– Chcą bym oddychał. Oddech jest
życiem, ale i tak, z każdym kolejnym jesteśmy coraz bliżej śmierci –
odpowiedział, smutno się przy tym uśmiechając. – Wiesz kim jest mój ojciec?
– Ciotka coś wspominała… –
powiedziałam wymijająco, chcąc usłyszeć wszystko z jego ust.
– Jest kardiochirurgiem. Zawsze go
to kręciło. Podobno był już w trakcie robienia specjalizacji, gdy coś się
wydarzyło… Sam dokładnie tego nie pamiętam. Ile miałem wtedy lat? Dwa? Może
trzy… Jakimś cudem, z niedotlenienia mózgu, zapadłem w śpiączkę. Krótką, bo
krótką, ale wstrząsnęło to rodzicami – opowiadał z takim spokojem i
opanowaniem, że równie dobrze mógłby recytować wiersz. – Zaczął się szereg
badań. Stwierdzono u mnie niewydolność krążeniowo-oddechową. Jednak cały czas, mimo
leków, coś mi dolegało. Szybko się męczyłem, mdlałem, miałem problemy ze
wzrokiem. W końcu odkryto u mnie poważną wadę serca. Krytyczne zwężenie
zastawki pnia płucnego. – Ostanie słowa wypowiedział głośno i wyraźnie, jakby
robiły na nim wrażenie. Na mnie zbroiły. Chyba za sprawą słowa: krytyczne. – Miałem wtedy trzy i pół roku, a
tatusiowi odbiło.
– Boże… – wyszeptałam, a on tylko
się roześmiał, jakbyśmy rzucali wesołymi anegdotami dotyczącymi życia.
Teraz wszystko układało się w
jednolitą całość. Jego wycofanie. Spokój. Chorobliwy wygląd dzisiejszego ranka.
– Wracając do tematu. Ojciec uzyskał
dyplom i samozwańczo ogłosił się moim lekarzem prowadzącym.
– Mówisz mi… – Nie wiedziałam, jak
ułożyć myśli w sensowną całość.
– Mówię, że tatuś już raz mnie pokroił,
a precyzyjnie założone szwy i równiutka blizna, są niczym jego autograf złożony
na moim ciele – mówiąc to, naciągnął kołnierzyk koszulki.
Moim oczom ukazała się cienka, biała
kreska przecinająca jego mostek w pionie.
Przyglądałam się jej jak zaczarowana.
Nie kontrolowałam tego, co robiłam. Po prostu, wyciągnęłam przed siebie rękę i
delikatnie opuszkami palców dotknęłam znamienia. Odznaczało się na tle gładkiej
skory. Czuć było wyraźnie zgrubienie, ale nie było to niemile odczucie. Gdy
dotarło do mnie co robiłam, jak oparzona cofnęłam dłoń, mamrocząc pod nosem
przeprosiny.
On tylko puścił materiale. Blizna
zniknęła mi z oczu, ale ja nadal widziałam ją wyraźnie. Jej obraz wyrył mi się
w pamięci.
Anioł z defektem.
– Nadal nie rozumiem – odezwałam
się, myśląc gorączkowo nad wszystkim, co usłyszałam do tej pory. – Masz za złe
ojcu, że chce cię ratować? Każdy rodzic pragnie, by jego dziecko żyło, no…
chyba, że jest jakimś podłym zwyrolem bez uczuć.
– Wiem to. Nie znasz mojego ojca. On
to traktuje bardziej jak własną porażkę, rozumiesz? Takie ugodzenie w dumę, bo
jak to? On ma chorego syna? Niewyobrażalne. – Słychać było jak drżał mu głos.
Nie byłam pewna tylko pewna z jakich emocji. – Nawet jeśli się pogodzili z tym
faktem, to obrał sobie za cel utrzymania mnie przy życiu za wszelką cenę. Ja
nie jestem głupi, Klaro. Moja rodzina to
w większej mierze absolwenci medycyny. Zamiast czytać za dziecka Kubusia
Puchatka, czy inne bajki, ja pochłaniałem tomiszcza związane z anatomią,
chorobami, farmakologami… Doskonale wiem, co mi jest, i co może się stać, gdy
na przykład za bardzo się zmęczę.
– To po jaką cholerę grasz z
Konradem w kosza? I czemu on ci na to pozwala? – Podniosłam głos tak, że śpiący
chłopak zamarudził przez sen, po czym zmienił pozycję, wypinając się na nas
tyłkiem.
– Gram z nim, bo on to kocha. Gram,
bo choć na chwilę się czuję normalny, a on mi na to pozwala, bo wie, że i bez
tego, mogę nie dożyć dwudziestki – odpowiedział z pretensją, a ja po raz
pierwszy zobaczyłam malujące się na jego twarzy emocje. Gniew mieszał się z
frustracją, ta zaś maskowała smutek. Oczy szkliły się mu od łez, ale tylko
przymknął powieki. Gdy je otworzył, po wilgoci nie było śladu. – Stres,
adrenalina, euforia, śmiech, podniecenie, wysiłek. To wszystko może mnie zabić.
Wystarczy, że serce zabije zbyt szybko. Nie jestem już dzieckiem. Nie dam się
ojcu prowadzić za rączkę, tylko dlatego, bo on i matka przez tyle lat nie
potrafili się pogodzić z myślą, że kiedyś mnie zabraknie. Nawet jeśli pożyję te
cztery lata. Będę prowadził zdrowy tryb życia, bezstresowy oraz brał leki, to
koniec końców wyląduję w szpitalu. Ciągle będę słabnąć. Bo prócz serca, nie
wytrzymają mi wątroba i nerki. Nie mam zamiaru umrzeć w szpitalnej sali.
Wybacz, jeśli cię to urazi, ale osobiście wolę paść z wycieńczenia na boisku.
Przynajmniej odszedłbym z uśmiechem.
– Rozumiem cię…
– Co? – spytał z niedowierzania.
– Mówię, że cię rozumiem. Zaczynamy
żyć, gdy pojmujemy, że życie się skończy. Smakujemy oddech, gdy zaczyna
brakować nam tchu.
– Cieszymy się bardziej, znając
cierpienie.
– Rozkoszujemy się ciepłem, bo
wiemy, czym jest chłód – dodałam na sam koniec, ujmując jego zimną dłoń w
swoją.
Przecudowny i wzruszający rozdział. Naprawdę zaskoczyłaś mnie. To opowiadanie jest głębsze niż sądziłam. Historia taka rzeczywista. Życzę Ci dużo weny ponieważ nie mogę się doczekać rozdziału ósmego. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNo nareszcie! Rozdział spokojny, ale bardzo ciekawy... Mam prośbę mogłabyś wstawiać trochę wcześniej rozdziały np 7, a nie 14? Jeśli nie masz czasu to cię nie winię. Życzę weny. PISZ TO SZYBCIEJ, BO OSZALEJE!
OdpowiedzUsuńK.J.R
Dodaję wtedy, kiedy mam wenę i coś napiszę.
UsuńDobra. Ja tylko proszę. Pretensji nie mam, bo wiem jak to jest kiedy ma się ochotę coś napisać, a nie ma weny. (Coś tam sama piszę, ale nie mam bloga i nie będę tu niczego reklamować).
UsuńK. J. R
Mam wrażenie, że Konrad wcale nie spał, tylko przysłuchiwał się ich rozmowie. Nawet silne to przeczucie. Dowiadujemy się trochę o życiu Kamila, o tym jaki jest, co chce zrobić, a jest nieosiągalne. Czego pragnie. Jego rodzina została postawiona w trudnej sytuacji, lecz powinni dać mi cieszyć się cheilą. Rozumiem ich strach i obawę przed utratą syna, ale nie mogą się przed tym blokować cały czas. Strata rodzica, dziecka, brata, kogokolwiek jest bolesna dla nas. Uczymy się z tym żyć, lecz nigdy nie zapominamy o tych osobach. Tętnią w nas życiem, z każdym biciem serca. Gdybym ja miała zagrożenia życia z pewnością nie potrafiłabym z niego właściwie korzystać, cieszę się, że Kamil wie co chce osiągnąć. Rozumie powagę sytuacji i w pełni ją akceptuje. Skomentowałam, trochę późno, ale jestem. Wieczorem się lepiej myśli. Czekam na ciąg dalszy, bo naprawdę nie mogę się go doczekać i dużo weny Ci życzę! :3
OdpowiedzUsuńNo i dotarłam do końca. Niesamowicie piszesz. Naprawdę, ale myślę, że zdajesz sobie z tego sprawę. Przynajmniej taką mam nadzieję. Powinnaś dostrzegać swój talent. Staram się, żeby moje opowiadanie było chodź trochę "głębokie", ale w życiu nie uda mi się tak opisać uczuć jak tobie. Zazdroszczę ci tego. Aż normalnie chciałabym poznać osobę, która kryje się za pseudonimem Patrycja Hry.
OdpowiedzUsuńWracając do opowiadania podoba mi się jak tworzysz postacie chłopaków i Klary. KKK *.* Konrad, Klara, Kamil ;3 Ciekawie złożone postacie. Motyw śmierci bliskej osoby jest bardzo pospolity. Sama mam takowy w swoim opowiadaniu. Ale w sposób w jaki opisujesz uczucia Klary, to po prostu wow. I wgl cały pomysł na historię, każdej osoby z osobna są bardzo interesujące. Ciesze się, że zostawiłaś linka u mnie na blogu. Uwielbiam takie historie. Nie jakieś zwykłe romansidła tylko właśnie takie złożone, wciągające i poruszające historie. I nawet jeśli zaczyna mi tu śmierdzieć trójkątem miłośny (czego wręcz nienawidzę) jestem pewna, że będę dalej czytała twoje opowiadanie. Także życzę weny i do następnego, równie wciągającego, rozdziału :)
Z radością spieszę Ci przekazać, że ocena Twojego bloga została skończona i opublikowana na Internetowym Spisie.
OdpowiedzUsuńCieszyłabym się, gdybyś ją skomentowała. Życzę również miłego czytania.
Pozdrawiam,
CarolleOfficial x
[internetowy-spis.blogspot.com]
Nie wiem co mam powiedzieć. Nie spodziewałam się takiego... podsumowania? Jestem zbita z tropu, zagubiona, a moja szczęka nie potrafi wrócić do normalnego położenia. Choroba? Nie tego spodziewałam się po beztroskim życiu trójki nastolatków. Gra w kosza może go zabić, a on mimochodem próbuje żyć normalnie? Czy użyłam dobrych słów, na wyjaśnienie tego wszystkiego? Nie wiem dlaczego jestem tak bardzo zaskoczona. Po prostu nie spodziewałam się, nawet bym nie pomyślałam, ze Kamil jest chory.
OdpowiedzUsuńTak bardzo się cieszę, że tu powróciłam. Jestem z siebie dumna, że w tym morzu opowiadań udało mi się powrócić do TRZECH SERC.
W całym tym opowiadaniu jest tak wiele smutku. Ona straciła poczucie swojej normalności. Tęskni za piaskiem, powietrzem goszczącym w Gdańsku, za ojcem. Kamil umiera. A Konrad, czego dowiem się o nim?
Nie każ mi tylko długo czekać. Mimo, że jestem osobą, która powinna być ostatnią, aby o to prosić - nie każ!
ah, zapomniałam. Zakładka "autorka" jest fenomenalna. "S z a p o b a"!
UsuńSzczerze mówiąc mnie zaskoczyłaś, nie spodziewałam się tego, że Kamil może być na chory i to jeszcze tak poważnie. Widocznie nie tylko Klara w tym opowiadaniu ma bagaż emocjonalny, który codziennie dzierży na swoich barkach. Życie z taką perspektywą musi być nie tylko ciężkie, ale również pod wieloma aspektami okrojone. Szkoda chłopaka, jego rodziny zresztą również, chociaż jego relacja z ojcem jest dość burzliwa. Mam nadzieję, że Klara nie postanowi traktować go z taryfą ulgową przez to wyznanie, bo widać, że on sam chce być możliwie normalny.
OdpowiedzUsuńOczywiście jestem również ciekawa, jakie tajemnice kryją się za Konradem i co jego rodzice od niego oczekują. Zapowiada się nam kolejna rozmowa z wyznaniami. Ale dzięki temu budujesz nam całkiem ciekawy obraz całego opowiadania. Żadna postać nie jest płytka, każdy ma jakieś problemy, motywacje takiego czy innego zachowania. Podoba mi się to, bo w wielu blogowych opowiadaniach autorki zapominają, że za konkretnym zachowaniem musi kryć się jakaś historia. (;
Przyjemnie czyta się ten rozdział. To uwielbiam w Twoim pisaniu - lekkość pióra. Po prostu się mknie po linijkach i nim się obejrzałam - bach. Połowa rozdziału za mną.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Kamil jest chory. Wyczułam to, kiedy Konrad zapytał czym według Klary jest życie.
farmakologami - nie jestem pewna, czy to jest dobre określenie. Farmakologii?
Przecudowny rozdział i wspaniałe wyznanie Kamila. Możliwe zakończenie w mojej głowie zmienia koncepcję :D zobaczymy, co się sprawdzi. <3
Majstersztyk <3
Hej,
OdpowiedzUsuńo matko tego to ja się nie spodziewałam, Kamil jest bardzo chory...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia