środa, 10 grudnia 2014

ROZDZIAŁ 8.


            Promienie słońca wpadały przez niezasłonięte okna. Czułam jego ciepło na skórze lewej dłoni, w której ściskałam palce Kamila.
            Moje prawe ramię, wsparte o oparcie fotela, kiepsko sprawiło się jako poduszka. Bolały mnie niemal wszystkie kości oraz mięśnie. Nóg nie czułam w ogóle. Zgięte przez całą noc w kolanach i podkurczone do tułowia, całe mi zdrętwiały.
            Uchyliłam powieki. Poruszyłam się lekko, zmieniając pozycję. Ani na sekundę nie wypuściłam z uścisku chłodnej dłoni Kamila.
            Krzywiąc się z nieprzyjemnego mrowienia, ogarniającego moje ­– w tamtej chwili – niedowładne kończyny, usiadłam jak na człowieka przystało.
            Po chwili, kiedy to toczyłam zażartą walkę z powiekami, usilnie starającymi się na powrót zamknąć, zorientowałam się, że z wnętrza domu dobiegały bliżej nieokreślone dźwięki. Jednak mój dopiero rozbudzający się mózg postanowił to zignorować. Zatem zamiast się tym przejąć, ziewnęłam przeciągle i spojrzałam na łóżko.

            Konrad spał, tak jak zapamiętałam – tyłkiem wypiętym na świat.
            Uniosłam brwi, spostrzegając jego jeansy opuszczone niemal do połowy pośladków. Z pomiędzy nich starał się wydostać Homer Simpson, wyciągając błagalnie żółtą rękę. Jak się okazało: nie po pomoc, a po butelkę piwa.
            Zaiście oryginalne bokserki, pomyślałam szczerze rozbawiona.
            Oparłam głowę o wezgłowie, i z uśmiechem na ustach, zerknęłam w lewo.
            Wyraz mojej twarzy zmienił się diametralnie. Zmarszczyłam brwi, szczerze skołowana, przyglądając się Kamilowi i przypominając sobie naszą nocną rozmowę. Przygryzłam wargi, jak zawsze, gdy coś zaprzątało mi głowę. Tak obserwując śpiącego chłopaka, poczułam współczucie – coś czego nie znałam nigdy wcześniej.
            Delikatnie wyplątałam palce spomiędzy tych, należący do Kozłowskiego, po czym dłońmi przetarłam, wciąż zamykające się mi, powieki.
            Usłyszałam trzask.
            Rozszerzyłam oczy i wstrzymałam oddech, starając się wyłapać jakiś dźwięk.
Doszedł mnie odgłos czegoś metalowego, upadającego na płytki.
            Kuchnia! Ktoś był w kuchni!
            Spanikowana zerwałam się na równe nogi, przypominając sobie, że już wcześniej coś słyszałam.
            Wielkie dzięki, mózgu, pomyślałam. Jak zwykle jesteś bezużyteczny.
            Ostrożnie przeszłam przez salon oraz przedpokój, podkradając się do kuchni. Cichaczem wychyliłam głowę za framugę.
            – Nie mogłaś mnie obudzić?! – fuknęłam ni to krzycząc, ni to szepcząc.
            Anna spojrzała na mnie tymi swoimi sarnimi oczami.
            – Trójka śpiących nastolatków przy stole zastawionym pseudożywnością, jaką tak bardzo gardzę oraz lecący w tle film – odparła, zapewne zastanawiając się dlaczego, gdy się budziłam musiałam mieć tak zwolnione procesy myślowe. – Czort jeden wie, o której odpłynęliście.
            Wkroczyłam do pomieszczenia, kręcąc głową.
            – Omal zawału nie dostałam – warknęłam, wyciągając z szafki zieloną herbatę.
            – Głodna? – Anna zupełnie zignorowała moje warczenie.
            Chyba zdążyła przywyknąć do moich porannych fochów.
            Spojrzałam na nią z nieukrywaną rządzą mordu w oczach, zalewając wrzątkiem aromatyczne listki. Dałabym sobie nerkę wyciąć, że wyglądałam jak natapirowana opętana lalka, zabijająca swe ofiary stalowym czajnikiem. Co prezentowało się niepoważnie, biorąc pod uwagę plastikowe elementy domniemanego narzędzia zbrodni, w iście rozkosznym żółtym, jak polne kwiaty, kolorze. Strach się bać.
            – Zrozumiałam aluzję – odparła ciotka fuknięciem.
            Najwidoczniej sama miała parszywy humor.
            Wzięła w dłonie duży kubek, zapewne z kawą tak mocną, że jedna kropla byłaby w stanie wysłać słonia na tamten świat i go stamtąd wrócić. Śmierć i reanimacja w jednym.
            I to był koniec konwersacji. Stałyśmy tak bez słowa, obie obrażone na cały świat. Cisza, między nami panująca, brutalnie przypominała, jak to wiele miałyśmy wspólnych tematów do rozmów. Mimo tych paru tygodni, spędzonych pod jednym dachem jako rodzina na papierze, byłyśmy sobie obce.
            To zabawne, że jakąkolwiek nić porozumienia czułam z tymi dwoma chłopakami, którzy spali w salonie. Kluczem mogło być to, iż obaj, tak jak ja, byli w jakimś stopniu skrzywdzeni. Kamil chorował, a Konrad? Jeszcze dokładnie nie wiedziałam, co nim kierowało, ale podejrzewałam problemy rodzinne. Rozumieliśmy się w pewnym stopniu.
            Nie to, co Anna. Ona miała wszystko, czego w tych zepsutych czasach pożądał każdy przeciętny człowiek. Była piękna, bogata i miała klasę.
            Spojrzałam na nią, starając się dopatrzeć w jej osobie czegokolwiek, co pomogłoby mi w dopuszczeniu jej do siebie. Z całych sił starałam się przedrzeć przez skorupę perfekcyjnej bizneswoman.  Próbowałam pod tą warstwą sztywności i wyrafinowania ujrzeć ludzką osobę. Bezskutecznie. Dla mnie mogłaby być kosmitą. Miałam wrażenie, że coś z nią musiało być nie w porządku.
             Najwidoczniej praca była dla mniej wszystkim. Pięła się po szczeblach korporacyjnej drabiny niebios jak anioł marzący o tym, by zasiąść po prawicy Boga.
Kto  chciałby całe życie, całą młodość poświęcić tylko i wyłącznie na pracę? Ja chyba bym zwariowała.
Nikt normalny przez czternaście lat nie odzywa się do swojej rodziny i nie daje znaku życia. Gdyby nie jedna zbłąkana fotografia sprzed paru lat, nawet nie wiedziałabym o tym, że mam ciotkę. W całym domu Anny nie było żądnych poszlak świadczących, że miała jakieś życie poza firmą. Rzadko kiedy mogłam usłyszeć by rozmawiała z kimś nieformalnym tonem. Przychodziło mi na myśl, że ona bardziej niż ja uciekała od świata. Pytanie brzmiało: dlaczego.
            Chciałam się tego dowiedzieć. Chciałam to zrozumieć. Ją zrozumieć. Przecież nie będziemy przez dwa lata żyć jak przysłowiowy pies z kotem. To by nas obie wyniszczyło.
            – Klaro? – odezwała się, opierając się dłonią o blat kuchenny.
            – Hm? – mruknęłam, upijając łyk herbaty.
            – W lodówce są kanapki. Jak chłopcy wstaną, proszę, niech coś zjedzą. Nie chciałabym wyjść na panią domu, która wypuszcza gości bez śniadania – powiedziawszy to, zasłoniła usta dłonią, niczym wytworna dama i ziewnęła ukradkiem. – A teraz, wybacz, ale padam z nóg. Jak wstanę to…
            – Nie – przerwałam jej stanowczo, domyślając się, o co jej chodziło. – Posprzątam. To mój bałagan.
            Anna spojrzała na mnie z wdzięcznością, po czym opuściła kuchnię. W korytarzu dało się słyszeć echo odbijających się obcasów.
            Po niespełna godzinie, podczas której krzątałam się po salonie zbierając pozostałości po nocnym maratonie filmowym, śpiące królewny raczyły otworzyć oczy. Konrad podniósł się do siadu rodem z horroru o żywych trupach, natomiast Kamil na dzień dobry uderzył się z otwartych dłoni w twarz. Obaj ziewnęli z mlaśnięciem, po czym spojrzeli z głodem w oczach na stół, gdzie położyłam talerz z kanapkami oraz dzbanek ze świeżą herbatą, cukierniczkę, spodek z plasterkami cytryny oraz trzy szklanki.
            – Witam z powrotem w świecie żywych, i smacznego – powiedziałam, unosząc jedzoną prze mnie kanapkę do ust.
            Przyjaciele spojrzeli w moim kierunku.
            Siedziałam przy komodzie i przeglądałam zawartość szuflad w poszukiwaniu czystego obrusu na stół. Poprzedni niestety zaplamiłam colą, gdy to nieudolnie starałam się wziąć szklanki, półmiski po chipsach oraz puste butelki na raz – bo chodzenie do kuchni naście razy było zbyt męczące.
            – Która godzina? – spytał Konrad, opierając się o wezgłowie.
            Wyciągnęłam głowę, by spojrzeć na zegar.
            – Dochodzi jedenasta – odparłam, zamykając szufladę i otwierając półkę obok, w której znajdowały się nieopisane pudła.
            Włożywszy sobie resztkę kanapki do ust, sięgnęłam po pierwsze z brzegu i zajrzałam do środka.
            – O cholera – wyrwało mi się.
            – Co się stało? – usłyszałam zaciekawiony głos Kamila, zdeformowany przez wypełnione jedzeniem usta.
            – Chyba natrafiłam na pamiątki rodzinne – odpowiedziałam zgodne z prawdą.
            Podniosłam się z podłogi i podeszłam do sofy. Konrad od razu się usunął, by zrobić mi miejsce. Usiadłam, kładąc znalezisko na kolanach. Drżącą dłonią wzięłam kopertę podpisaną „lato ’98”.
            – Dziewięć osiem? Nie jest to wasz rok urodzenia? – zagaił Walczak, pochylając się nad moim ramieniem i zerkając na napis.
            – Nasz? – zdziwiłam się.
            – Konrad jest z dziewięćdziesiątego siódmego – odparł za niego Kamil.
            – Nie zdałeś? – spytałam wyższego z nich, zaskoczona nowinami.
            – Teoretycznie. W praktyce, gdy byłem w zerówce, chorowałem. Częściej leżałem zasmarkany w łóżku niż bywałem w przedszkolu. A że zerówka obowiązkowa…
            – Rozumiem – odparłam rozbawiona faktem, że można nie zaliczyć przedszkola, jak widać, zdarzało się najlepszym.
            Otworzyłam kopertę. W środku był plik zdjęć. Zaczęłam je oglądać. Przedstawiały grupkę osób na plaży w pochmurny dzień. Uśmiechnęłam się nostalgicznie widząc kobietę z mocno wydatnym brzuszkiem. Obejmował ją mój ojciec. Fotografia musiała być zrobiona co najmniej miesiąc przed moimi narodzinami, które wypadły na ostatni dzień lipca.
            Na kolejnym zdjęciu była Anna, popijająca wino. Mogła mieć nie więcej niż osiemnaście lat. Wyglądała niemal jak ja. Następne zostało zrobione w ogrodzie mojego domu. Od razu go poznałam po drewnianej altanie ze stolikiem oraz ławkami wykonanymi z palet przemysłowych. Na ławce siedziała moja rodzicielka, trzymająca w wyciągniętej dłoni butelkę z mlekiem. Ja zaś, zawinięta w błękitny ręcznik byłam w ramionach ciotki.
            – Wesoła rodzinka – szepnął Walczak.
            – Byłaś paskudnym dzieckiem – powiedział szczerze Kamil, który niewidomo kiedy znalazł się obok mnie i również oglądał fotografie.
            – Z reguły noworodki są brzydkie – żachnęłam się, chowając kopertę.
            Zaczęłam przegrzebywać pudełko z wypiekami na twarz. Krew mi buzowała z podniecenia znaleziskiem. Widać ciotka nie była bezduszna. Jednak, czemu wszystkie te pamiątki chowała?
            – A to co? – spytał retorycznie Kozłowski, sięgając chamsko po szarą kopertę oznaczoną czarną pieczątką oraz niewyraźnym pochyłym pismem. – Wojewódzki szpital specjalistyczny we Wrocławiu, oddział położniczo-ginekologiczny – przeczytał na głos.
            – Że co?! Pokaż to! – zażądałam, wyszarpując mu kopertę z dłoni.
            – Może to twoje papiery – powiedział Konrad, wcale niewzruszony.
            – Tak, bo Klara przyszła na świat we Wrocławiu, podczas gdy widzieliśmy fotografie z nadmorską okolicą i jej matkę w ciąży, jak również ją samą w postaci larwalnej – sarknął Kamil.
            – Może miała tu badania jak była malutka – ciągnął Walczak.
            – To nie moje – szepnęłam, przeglądając papiery.
            Serce mi kołatało, zupełnie jakbym odkrywała jaką tajemnicę. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Były tam wyniki badań krwi, wiele zdjęć USG, mnóstwo wydruków z terminami medycznymi, niewykupiona recepta wypisana nagannym charakterem pisma oraz wypis ze szpitala. Wszystko to było wystawione na nazwisko ciotki. Daty wskazywały na okres od lutego do maja dwutysięcznego roku – w tym samym roku, z końcem września, pochowaliśmy moją matkę.
            – Nic z tego nie rozumiem – powiedziałam, pokazując dokumenty Kamilowi. – Może dla ciebie to nie będzie czarna magia.
            – Posuń się – burknął, biorąc papiery do rąk.
            Zrobiłam mu miejsce. Gdy tylko usiadł, zaczął czytać znaleziska.
            – A to kto? – zapytał mnie Konrad, oglądający kolejne zdjęcia.
            Spojrzałam na postać, która widniała na fotografii, trzymanej przez niego w dłoni. Był to mężczyzna o śniadej cerze oraz mahoniowych włosach. Jego twarz miała kształt trójkąta. Szare oczy zdawały się nie mieć dna. Wąski nos miał ozdobiony delikatnymi piegami. Usta były wykrzywione w szczerym i ciepłym uśmiechu. Na oko, nieznajomy mógł mieć trzydzieści lat. Sądząc po sposobie w jakim patrzył w obiektyw był zadowolony i szczęśliwy. W tle majaczyły zabytkowe budowle, w niczym nie przypominające te z Polski.
            – Nie mam pojęcia – odpowiedziałam, biorąc fotografię do ręki. – Skąd ją wziąłeś? – spytałam.
            Walczak pokazał mi kopertę z napisem „walentynki ‘00 – Włochy”
            – Nie przypomina nikogo z twojej rodziny, Klaro – powiedziawszy to, postukał w mały album ozdobiony kolorowymi naklejkami. – To pamiętnik twojej ciotki oraz zdjęcia z dzieciństwa. Chyba każdy u was miał kasztanowe włosy… – dodał, jakby zazdrościł.
            Zupełnie ignorując wywody Walczaka, sięgnęłam po walentynkową kopertę. Ów mężczyzna był na większości zdjęć, a równie często towarzyszyła mu Anna. Młoda, roześmiana, pogodna, beztroska Anna.
            – Chyba byli parą – powiedziałam bardziej do siebie.
            – Na to wygląda. I możliwe, że planowali być czymś więcej. – Konrad podał mi plik białych tekturek przewiązanych złotą tasiemką oraz aksamitne pudełeczko w tym samym kolorze.
            Wziąwszy fanty w dłonie, uchyliłam wieczko.
            Oniemiałam z zachwytu. Piękny złoty pierścionek, z osadzonym kamieniem w kształcie łezki, mienił się w świetle dnia. Od razu było widać, że do tanich nie należał. Odłożywszy puzdereczko, zerknęłam na tekturki – zaproszenia ślubne. Puste.
            –Ciekawe co się stało? – spytałam zaintrygowana, chowając znaleziska z powrotem do pudła po butach.
            – To się stało – odpowiedział mi Kamil, machając papierami, które mu wcześniej dałam. – Była  w ciąży – dodał, wskazując wyniki badań krwi oraz zdjęcia USG. – Tu masz płód w trzecim, ósmym i dwunastym tygodniu – mówił, pokazując kolejno wydruki, jakby sam był lekarzem. – To – powiedział, kładąc mi na kolanach jedną z kartek – jest wypis ze szpitala, a tu – wskazał palcem na wytłuszczone nazwy – masz rozpoznanie z jakim ją przyjęto i jak ją leczono.
            – Nie znam łaciny – przyznałam się szczerze zakłopotana.
            Kamil z jego wiedzą wydawał mi się taki waży, że moja fascynacja komputerami przy tym była niczym. Poczułam się przez chwilę nic nie wartym człowiekiem. Az powiało tym, że pochodziłam z prostej, niezamożnej rodziny i tylko nieszczęśliwym trafem znalazłam się w tym świecie, gdzie żyło się jak królowie.
            Kozłowski jednak zamiast wydać z siebie standardowe westchnienie irytacji, uśmiechnął się wyrozumiale, jednak za raz potem, jakby przypomniał sobie coś przykrego, powiedział grobowym głosem:
            – Pisze tam, że poroniła. – Zatkałam usta dłonią. – W szesnastym tygodniu…
            – Boże, to to możliwe? – spytał poruszony Konrad, na chwilę przerywając układanie rzeczy w pudełku.
            – Najwidoczniej. Mogła mieć uraz fizyczny, mogło się odkleić łożysko, mogło tak naprawdę wydarzyć się wszystko – sprostował Kozłowski.
            – Miałam wtedy dwa lata. Pamiętam takie zdjęcie z tamtego okresu. Odwiedzała nas, gdy było zrobione. Byłam na nim ja, moja jeszcze żyjąca mama, babcia oraz Anna. – zamyśliłam się, starając sobie przypomnieć fotografię. – Anna wydawała się być tam taka szczęśliwa… Mama i babcia zresztą też. Musiała wtedy przyjechać z dobą nowiną…
            – Pewnie tak – przytaknął Kamil, rzucając niedbale szpitalną dokumentację do pudła.
            Konrad zamknął wieko, po czym wstał z zamiarem odłożenia fantu na miejsce.
            – Co się tak zadręczasz? – spytał, zamykając szafkę.
            – Nie zadręczam. Po prostu mi głupio, że grzebałam w jej rzeczach. Nie wiedziałam, że coś takiego ją spotkało.
            – Skąd mogłaś to wiedzieć? – spytał retorycznie Kamil, podnosząc się  z sofy. – Gdybym ci nie powiedział, że jestem chory, domyśliłabyś się?
            – Powiedziałeś jej?! – Konrad stał zszokowany, wlepiając czarne jak węgielki oczy w przyjaciela.
            Kamil nonszalancko wzruszył ramionami i uśmiechnął się półgębkiem.
            – A czemu miałbym nie? Spędza z nami dość czasu. Uznałem, że powinna wiedzieć.
            – Stary, nie żeby coś, ale prócz nauczycieli i mnie to nikt w szkole o tym nie wie.
            – I co w związku z  tym?
            – Wow – wypsnęło mi się. – Czuję się jakbym wygrała w totka, a chyba nie powinnam, prawda?
            Konrad zaśmiał się pod nosem, a Kamil położył mi przyjacielsko dłoń na ramieniu.
            – Chyba nie – powiedział cicho, po czym rzucił do Konrada krótkie „zbieraj się”, na co koszykarz zaczął pakować swoje rzeczy do plecaka.
            Wstałam i spojrzałam na nich, nie ukrywając smutku. Nie chciałam, by wracali. Lubiłam spędzać z nimi czas. Przy nich nie myślałam tak dużo o przeszłości, a gdy pójdą, zapewne w niej utonę, po dzisiejszych rewelacjach związanych z życiem Anny.
            – Jak myślicie, powinnam z nią pogadać, o tym, co znalazłam? – spytałam, idąc za nimi do przedpokoju.
            Obaj wciągnęli buty na nogi, nie dbając o sznurówki.
            – A chcesz z nią o tym rozmawiać? – Konrad, spojrzał na mnie z góry.
            – Może, ale… chyba jeszcze nie teraz. Ledwo się znamy.
            – Jakoś my też, a już dwa razy zostaliśmy u ciebie na noc – przypomniał mi Kamil, po czym nacisnął klamkę, i machając mi na pożegnanie wyszedł.
            Konrad nie zapowiedziawszy nachylił się i pocałował mnie w policzek, po czym rzucając „cześć” wbiegł za przyjacielem.
            Ja stałam, opierając się o drzwi i patrzyłam jak idą w górę ulicy.

5 komentarzy:

  1. Ej...ja też chcę takie bokserki. I nieważne, że są one męskie, ważne, że z Simpsonem. A za niego to mogę dać się pokroić. Co za widoki z rana, niema to jak się obudzić i od razu zobaczyć czyiś tyłek. Podziwiam Klarę za to, że chciało jej się rano posprzątać cały ten bałagan. Chociaż i tak w sumie ktoś musiał to zrobić. Czy mi się wydaje, czy jej relacje z ciotką zaczynają się poprawiać? Może zbliżą się choć trochę do siebie, podbuduje je to. Nie spodziewałam się, że natkną się na stare pamiątki rodzinne. Uwielbiam je, bo są drogocenne i przypominają nam o przeróżnych rzeczach. Teraz się tylu rzeczy dowiedzieli. Ciąża, poronienie, lekarze, wielka miłość. O co w tym wszystkim tutaj chodzi? Jestem ciekawa, co z tego może wyniknąć. Chociaż przeraża mnie trochę to, co sobie wyobraziłam.
    Dużo weny Ci życzę i czekam na ciąg dalszy! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. To teraz wiemy, czemu Anna jest taka jaka jest. Miał być ślub i dziecko, ale poroniła. Widocznie bardzo mocno to przeżyła. Zastanawia mnie tylko to: gdzie się podział ojciec dziecka? Czyżby postanowił ją po wszystkim zostawić, a może ona go zostawiła? Albo razem mieli wypadek i on zginął. Na razie zostawiasz mnie z mnóstwem niewiadomych w tym temacie, ale mam nadzieję, że z czasem co nieco się rozwiąże w tych kwestiach.

    Osobiście nie lubię grzebać w czyichś rzeczach, dlatego to zachowanie Klary trochę mnie nęci. No niby nie mogła wiedzieć, co tam znajdzie, jednak powinna wziąć pod uwagę to, że skoro ktoś coś chowa, to raczej nie chce, żeby było odnalezione i ktoś w tym grzebał... Podejrzewam, że Anna zbyt radośnie nie zareaguje na nowinę, że Klara o wszystkim wie. :x

    Pozdrawiam,
    Alathea

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem jak to możliwe, że nie pozostawiłam tu choć kilku słów świadczących o mojej obecności. Rozdział został przeze mnie przeczytany już dawno, dawno temu. Weszłam tu z zamiarem nadrobienia zaległości, które przez te kilka miesięcy mojej nieobecności podniosły się wręcz do potęgi trzeciej. Zabieram się więc do roboty. Poronienie? Rodzinne tajemnice? Nie tracąc czasu przechodzę do następnego rozdziału! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadnij kto?
    W końcu znalazłam chwilę czasu na to, by usiąść i coś przeczytać :)
    Rozdział bardzo miły i przyjemny. Zdaje się, że taka tematyka jest Ci w duszy graj. Nadal podoba mi się wewnętrzna przemiana Klary, widać, że obecność chłopców działa na nią kojąco. Wydawało mi się, że Anna miała wrócić do domu później, więc nie tylko ja się zdziwiłam jej obecnością :D

    Jej tajemnica i przeszłość? Cóż, może to jest właśnie to, czego Klara potrzebuje, by nawiązać przyjaźń z ciotką? :) Bardziej fajnie to sobie obmyśliłaś :)
    Śmiałam się z tego "byłaś paskudnym dzieckiem" xD :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    och, jak się okazuje to jednak miała kiedyś, życie inne oprócz pracy, choć czemu nie było ślubu, czyżby zostawił jak poroniła... nie zdać zerówki, bosko, i co zero pochwał, choć coś miłego mógłby powiedzieć , aż mnie czasami korci aby się dowiedziała co spotkało Richiego, czemu tak reaguje na dotyk...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Proszę wyrażać się w sposób kulturalny. Za każdy komentarz dziękuję.