Promienie
słońca wpadały przez niezasłonięte okna. Czułam jego ciepło na skórze lewej
dłoni, w której ściskałam palce Kamila.
Moje prawe ramię, wsparte o oparcie
fotela, kiepsko sprawiło się jako poduszka. Bolały mnie niemal wszystkie kości
oraz mięśnie. Nóg nie czułam w ogóle. Zgięte przez całą noc w kolanach i
podkurczone do tułowia, całe mi zdrętwiały.
Uchyliłam powieki. Poruszyłam się
lekko, zmieniając pozycję. Ani na sekundę nie wypuściłam z uścisku chłodnej
dłoni Kamila.
Krzywiąc się z nieprzyjemnego
mrowienia, ogarniającego moje – w tamtej chwili – niedowładne kończyny,
usiadłam jak na człowieka przystało.
Po chwili, kiedy to toczyłam zażartą
walkę z powiekami, usilnie starającymi się na powrót zamknąć, zorientowałam
się, że z wnętrza domu dobiegały bliżej nieokreślone dźwięki. Jednak mój
dopiero rozbudzający się mózg postanowił to zignorować. Zatem zamiast się tym
przejąć, ziewnęłam przeciągle i spojrzałam na łóżko.
Konrad spał, tak jak zapamiętałam –
tyłkiem wypiętym na świat.
Uniosłam brwi, spostrzegając jego
jeansy opuszczone niemal do połowy pośladków. Z pomiędzy nich starał się wydostać
Homer Simpson, wyciągając błagalnie żółtą rękę. Jak się okazało: nie po pomoc,
a po butelkę piwa.
Zaiście
oryginalne bokserki, pomyślałam szczerze rozbawiona.
Oparłam głowę o wezgłowie, i z
uśmiechem na ustach, zerknęłam w lewo.
Wyraz mojej twarzy zmienił się
diametralnie. Zmarszczyłam brwi, szczerze skołowana, przyglądając się Kamilowi
i przypominając sobie naszą nocną rozmowę. Przygryzłam wargi, jak zawsze, gdy
coś zaprzątało mi głowę. Tak obserwując śpiącego chłopaka, poczułam współczucie
– coś czego nie znałam nigdy wcześniej.
Delikatnie wyplątałam palce
spomiędzy tych, należący do Kozłowskiego, po czym dłońmi przetarłam, wciąż
zamykające się mi, powieki.
Usłyszałam trzask.
Rozszerzyłam oczy i wstrzymałam
oddech, starając się wyłapać jakiś dźwięk.
Doszedł mnie odgłos czegoś metalowego, upadającego
na płytki.
Spanikowana
zerwałam się na równe nogi, przypominając sobie, że już wcześniej coś
słyszałam.
Wielkie
dzięki, mózgu, pomyślałam. Jak zwykle
jesteś bezużyteczny.
Ostrożnie przeszłam przez salon oraz
przedpokój, podkradając się do kuchni. Cichaczem wychyliłam głowę za framugę.
– Nie mogłaś mnie obudzić?! –
fuknęłam ni to krzycząc, ni to szepcząc.
Anna spojrzała na mnie tymi swoimi
sarnimi oczami.
– Trójka śpiących nastolatków przy
stole zastawionym pseudożywnością, jaką tak bardzo gardzę oraz lecący w tle
film – odparła, zapewne zastanawiając się dlaczego, gdy się budziłam musiałam
mieć tak zwolnione procesy myślowe. – Czort jeden wie, o której odpłynęliście.
Wkroczyłam do pomieszczenia, kręcąc
głową.
– Omal zawału nie dostałam –
warknęłam, wyciągając z szafki zieloną herbatę.
– Głodna? – Anna zupełnie
zignorowała moje warczenie.
Chyba zdążyła przywyknąć do moich
porannych fochów.
Spojrzałam na nią z nieukrywaną
rządzą mordu w oczach, zalewając wrzątkiem aromatyczne listki. Dałabym sobie
nerkę wyciąć, że wyglądałam jak natapirowana opętana lalka, zabijająca swe
ofiary stalowym czajnikiem. Co prezentowało się niepoważnie, biorąc pod uwagę
plastikowe elementy domniemanego narzędzia zbrodni, w iście rozkosznym żółtym,
jak polne kwiaty, kolorze. Strach się bać.
– Zrozumiałam aluzję – odparła
ciotka fuknięciem.
Najwidoczniej sama miała parszywy
humor.
Wzięła w dłonie duży kubek, zapewne
z kawą tak mocną, że jedna kropla byłaby w stanie wysłać słonia na tamten świat
i go stamtąd wrócić. Śmierć i reanimacja w jednym.
I to był koniec konwersacji.
Stałyśmy tak bez słowa, obie obrażone na cały świat. Cisza, między nami
panująca, brutalnie przypominała, jak to wiele miałyśmy wspólnych tematów do
rozmów. Mimo tych paru tygodni, spędzonych pod jednym dachem jako rodzina na
papierze, byłyśmy sobie obce.
To zabawne, że jakąkolwiek nić
porozumienia czułam z tymi dwoma chłopakami, którzy spali w salonie. Kluczem
mogło być to, iż obaj, tak jak ja, byli w jakimś stopniu skrzywdzeni. Kamil
chorował, a Konrad? Jeszcze dokładnie nie wiedziałam, co nim kierowało, ale
podejrzewałam problemy rodzinne. Rozumieliśmy się w pewnym stopniu.
Nie to, co Anna. Ona miała wszystko,
czego w tych zepsutych czasach pożądał każdy przeciętny człowiek. Była piękna,
bogata i miała klasę.
Spojrzałam na nią, starając się
dopatrzeć w jej osobie czegokolwiek, co pomogłoby mi w dopuszczeniu jej do
siebie. Z całych sił starałam się przedrzeć przez skorupę perfekcyjnej
bizneswoman. Próbowałam pod tą warstwą
sztywności i wyrafinowania ujrzeć ludzką osobę. Bezskutecznie. Dla mnie mogłaby
być kosmitą. Miałam wrażenie, że coś z nią musiało być nie w porządku.
Najwidoczniej praca była dla mniej wszystkim.
Pięła się po szczeblach korporacyjnej drabiny niebios jak anioł marzący o tym,
by zasiąść po prawicy Boga.
Kto chciałby
całe życie, całą młodość poświęcić tylko i wyłącznie na pracę? Ja chyba bym
zwariowała.
Nikt normalny przez czternaście lat nie odzywa się
do swojej rodziny i nie daje znaku życia. Gdyby nie jedna zbłąkana fotografia
sprzed paru lat, nawet nie wiedziałabym o tym, że mam ciotkę. W całym domu Anny
nie było żądnych poszlak świadczących, że miała jakieś życie poza firmą. Rzadko
kiedy mogłam usłyszeć by rozmawiała z kimś nieformalnym tonem. Przychodziło mi
na myśl, że ona bardziej niż ja uciekała od świata. Pytanie brzmiało: dlaczego.
Chciałam się tego dowiedzieć.
Chciałam to zrozumieć. Ją zrozumieć. Przecież nie będziemy przez dwa lata żyć
jak przysłowiowy pies z kotem. To by nas obie wyniszczyło.
– Klaro? – odezwała się, opierając
się dłonią o blat kuchenny.
– Hm? – mruknęłam, upijając łyk
herbaty.
– W lodówce są kanapki. Jak chłopcy
wstaną, proszę, niech coś zjedzą. Nie chciałabym wyjść na panią domu, która
wypuszcza gości bez śniadania – powiedziawszy to, zasłoniła usta dłonią, niczym
wytworna dama i ziewnęła ukradkiem. – A teraz, wybacz, ale padam z nóg. Jak
wstanę to…
– Nie – przerwałam jej stanowczo,
domyślając się, o co jej chodziło. – Posprzątam. To mój bałagan.
Anna spojrzała na mnie z
wdzięcznością, po czym opuściła kuchnię. W korytarzu dało się słyszeć echo
odbijających się obcasów.
Po niespełna godzinie, podczas
której krzątałam się po salonie zbierając pozostałości po nocnym maratonie
filmowym, śpiące królewny raczyły otworzyć oczy. Konrad podniósł się do siadu
rodem z horroru o żywych trupach, natomiast Kamil na dzień dobry uderzył się z
otwartych dłoni w twarz. Obaj ziewnęli z mlaśnięciem, po czym spojrzeli z głodem
w oczach na stół, gdzie położyłam talerz z kanapkami oraz dzbanek ze świeżą
herbatą, cukierniczkę, spodek z plasterkami cytryny oraz trzy szklanki.
– Witam z powrotem w świecie żywych,
i smacznego – powiedziałam, unosząc jedzoną prze mnie kanapkę do ust.
Przyjaciele spojrzeli w moim
kierunku.
Siedziałam przy komodzie i
przeglądałam zawartość szuflad w poszukiwaniu czystego obrusu na stół.
Poprzedni niestety zaplamiłam colą, gdy to nieudolnie starałam się wziąć
szklanki, półmiski po chipsach oraz puste butelki na raz – bo chodzenie do
kuchni naście razy było zbyt męczące.
– Która godzina? – spytał Konrad,
opierając się o wezgłowie.
Wyciągnęłam głowę, by spojrzeć na
zegar.
– Dochodzi jedenasta – odparłam,
zamykając szufladę i otwierając półkę obok, w której znajdowały się nieopisane
pudła.
Włożywszy sobie resztkę kanapki do
ust, sięgnęłam po pierwsze z brzegu i zajrzałam do środka.
– O cholera – wyrwało mi się.
– Co się stało? – usłyszałam
zaciekawiony głos Kamila, zdeformowany przez wypełnione jedzeniem usta.
– Chyba natrafiłam na pamiątki
rodzinne – odpowiedziałam zgodne z prawdą.
Podniosłam się z podłogi i podeszłam
do sofy. Konrad od razu się usunął, by zrobić mi miejsce. Usiadłam, kładąc
znalezisko na kolanach. Drżącą dłonią wzięłam kopertę podpisaną „lato ’98”.
– Dziewięć osiem? Nie jest to wasz
rok urodzenia? – zagaił Walczak, pochylając się nad moim ramieniem i zerkając
na napis.
– Nasz? – zdziwiłam się.
– Konrad jest z dziewięćdziesiątego
siódmego – odparł za niego Kamil.
– Nie zdałeś? – spytałam wyższego z
nich, zaskoczona nowinami.
– Teoretycznie. W praktyce, gdy
byłem w zerówce, chorowałem. Częściej leżałem zasmarkany w łóżku niż bywałem w
przedszkolu. A że zerówka obowiązkowa…
– Rozumiem – odparłam rozbawiona
faktem, że można nie zaliczyć przedszkola, jak widać, zdarzało się najlepszym.
Otworzyłam kopertę. W środku był
plik zdjęć. Zaczęłam je oglądać. Przedstawiały grupkę osób na plaży w pochmurny
dzień. Uśmiechnęłam się nostalgicznie widząc kobietę z mocno wydatnym brzuszkiem.
Obejmował ją mój ojciec. Fotografia musiała być zrobiona co najmniej miesiąc
przed moimi narodzinami, które wypadły na ostatni dzień lipca.
Na kolejnym zdjęciu była Anna,
popijająca wino. Mogła mieć nie więcej niż osiemnaście lat. Wyglądała niemal jak
ja. Następne zostało zrobione w ogrodzie mojego domu. Od razu go poznałam po
drewnianej altanie ze stolikiem oraz ławkami wykonanymi z palet przemysłowych.
Na ławce siedziała moja rodzicielka, trzymająca w wyciągniętej dłoni butelkę z
mlekiem. Ja zaś, zawinięta w błękitny ręcznik byłam w ramionach ciotki.
– Wesoła rodzinka – szepnął Walczak.
– Byłaś paskudnym dzieckiem –
powiedział szczerze Kamil, który niewidomo kiedy znalazł się obok mnie i
również oglądał fotografie.
– Z reguły noworodki są brzydkie –
żachnęłam się, chowając kopertę.
Zaczęłam przegrzebywać pudełko z
wypiekami na twarz. Krew mi buzowała z podniecenia znaleziskiem. Widać ciotka
nie była bezduszna. Jednak, czemu wszystkie te pamiątki chowała?
– A to co? – spytał retorycznie
Kozłowski, sięgając chamsko po szarą kopertę oznaczoną czarną pieczątką oraz
niewyraźnym pochyłym pismem. – Wojewódzki szpital specjalistyczny we Wrocławiu,
oddział położniczo-ginekologiczny – przeczytał na głos.
– Że co?! Pokaż to! – zażądałam,
wyszarpując mu kopertę z dłoni.
– Może to twoje papiery – powiedział
Konrad, wcale niewzruszony.
– Tak, bo Klara przyszła na świat we
Wrocławiu, podczas gdy widzieliśmy fotografie z nadmorską okolicą i jej matkę w
ciąży, jak również ją samą w postaci larwalnej – sarknął Kamil.
– Może miała tu badania jak była
malutka – ciągnął Walczak.
– To nie moje – szepnęłam,
przeglądając papiery.
Serce mi kołatało, zupełnie jakbym
odkrywała jaką tajemnicę. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Były tam wyniki
badań krwi, wiele zdjęć USG, mnóstwo wydruków z terminami medycznymi,
niewykupiona recepta wypisana nagannym charakterem pisma oraz wypis ze
szpitala. Wszystko to było wystawione na nazwisko ciotki. Daty wskazywały na
okres od lutego do maja dwutysięcznego roku – w tym samym roku, z końcem
września, pochowaliśmy moją matkę.
– Nic z tego nie rozumiem –
powiedziałam, pokazując dokumenty Kamilowi. – Może dla ciebie to nie będzie
czarna magia.
– Posuń się – burknął, biorąc
papiery do rąk.
Zrobiłam mu miejsce. Gdy tylko
usiadł, zaczął czytać znaleziska.
– A to kto? – zapytał mnie Konrad,
oglądający kolejne zdjęcia.
Spojrzałam na postać, która widniała
na fotografii, trzymanej przez niego w dłoni. Był to mężczyzna o śniadej cerze
oraz mahoniowych włosach. Jego twarz miała kształt trójkąta. Szare oczy zdawały
się nie mieć dna. Wąski nos miał ozdobiony delikatnymi piegami. Usta były
wykrzywione w szczerym i ciepłym uśmiechu. Na oko, nieznajomy mógł mieć
trzydzieści lat. Sądząc po sposobie w jakim patrzył w obiektyw był zadowolony i
szczęśliwy. W tle majaczyły zabytkowe budowle, w niczym nie przypominające te z
Polski.
– Nie mam pojęcia – odpowiedziałam,
biorąc fotografię do ręki. – Skąd ją wziąłeś? – spytałam.
Walczak pokazał mi kopertę z napisem
„walentynki ‘00 – Włochy”
– Nie przypomina nikogo z twojej
rodziny, Klaro – powiedziawszy to, postukał w mały album ozdobiony kolorowymi
naklejkami. – To pamiętnik twojej ciotki oraz zdjęcia z dzieciństwa. Chyba
każdy u was miał kasztanowe włosy… – dodał, jakby zazdrościł.
Zupełnie ignorując wywody Walczaka,
sięgnęłam po walentynkową kopertę. Ów mężczyzna był na większości zdjęć, a
równie często towarzyszyła mu Anna. Młoda, roześmiana, pogodna, beztroska Anna.
– Chyba byli parą – powiedziałam
bardziej do siebie.
– Na to wygląda. I możliwe, że
planowali być czymś więcej. – Konrad podał mi plik białych tekturek
przewiązanych złotą tasiemką oraz aksamitne pudełeczko w tym samym kolorze.
Wziąwszy fanty w dłonie, uchyliłam
wieczko.
Oniemiałam z zachwytu. Piękny złoty
pierścionek, z osadzonym kamieniem w kształcie łezki, mienił się w świetle
dnia. Od razu było widać, że do tanich nie należał. Odłożywszy puzdereczko,
zerknęłam na tekturki – zaproszenia ślubne. Puste.
–Ciekawe co się stało? – spytałam
zaintrygowana, chowając znaleziska z powrotem do pudła po butach.
– To się stało – odpowiedział mi
Kamil, machając papierami, które mu wcześniej dałam. – Była w ciąży – dodał, wskazując wyniki badań krwi
oraz zdjęcia USG. – Tu masz płód w trzecim, ósmym i dwunastym tygodniu – mówił,
pokazując kolejno wydruki, jakby sam był lekarzem. – To – powiedział, kładąc mi
na kolanach jedną z kartek – jest wypis ze szpitala, a tu – wskazał palcem na
wytłuszczone nazwy – masz rozpoznanie z jakim ją przyjęto i jak ją leczono.
– Nie znam łaciny – przyznałam się
szczerze zakłopotana.
Kamil z jego wiedzą wydawał mi się
taki waży, że moja fascynacja komputerami przy tym była niczym. Poczułam się
przez chwilę nic nie wartym człowiekiem. Az powiało tym, że pochodziłam z
prostej, niezamożnej rodziny i tylko nieszczęśliwym trafem znalazłam się w tym
świecie, gdzie żyło się jak królowie.
Kozłowski jednak zamiast wydać z
siebie standardowe westchnienie irytacji, uśmiechnął się wyrozumiale, jednak za
raz potem, jakby przypomniał sobie coś przykrego, powiedział grobowym głosem:
– Pisze tam, że poroniła. – Zatkałam
usta dłonią. – W szesnastym tygodniu…
– Boże, to to możliwe? – spytał
poruszony Konrad, na chwilę przerywając układanie rzeczy w pudełku.
– Najwidoczniej. Mogła mieć uraz
fizyczny, mogło się odkleić łożysko, mogło tak naprawdę wydarzyć się wszystko –
sprostował Kozłowski.
– Miałam wtedy dwa lata. Pamiętam
takie zdjęcie z tamtego okresu. Odwiedzała nas, gdy było zrobione. Byłam na nim
ja, moja jeszcze żyjąca mama, babcia oraz Anna. – zamyśliłam się, starając sobie
przypomnieć fotografię. – Anna wydawała się być tam taka szczęśliwa… Mama i
babcia zresztą też. Musiała wtedy przyjechać z dobą nowiną…
– Pewnie tak – przytaknął Kamil,
rzucając niedbale szpitalną dokumentację do pudła.
Konrad zamknął wieko, po czym wstał
z zamiarem odłożenia fantu na miejsce.
– Co się tak zadręczasz? – spytał,
zamykając szafkę.
– Nie zadręczam. Po prostu mi
głupio, że grzebałam w jej rzeczach. Nie wiedziałam, że coś takiego ją
spotkało.
– Skąd mogłaś to wiedzieć? – spytał
retorycznie Kamil, podnosząc się z sofy.
– Gdybym ci nie powiedział, że jestem chory, domyśliłabyś się?
– Powiedziałeś jej?! – Konrad stał
zszokowany, wlepiając czarne jak węgielki oczy w przyjaciela.
Kamil nonszalancko wzruszył
ramionami i uśmiechnął się półgębkiem.
– A czemu miałbym nie? Spędza z nami
dość czasu. Uznałem, że powinna wiedzieć.
– Stary, nie żeby coś, ale prócz
nauczycieli i mnie to nikt w szkole o tym nie wie.
– I co w związku z tym?
– Wow – wypsnęło mi się. – Czuję się
jakbym wygrała w totka, a chyba nie powinnam, prawda?
Konrad zaśmiał się pod nosem, a
Kamil położył mi przyjacielsko dłoń na ramieniu.
– Chyba nie – powiedział cicho, po
czym rzucił do Konrada krótkie „zbieraj się”, na co koszykarz zaczął pakować
swoje rzeczy do plecaka.
Wstałam i spojrzałam na nich, nie
ukrywając smutku. Nie chciałam, by wracali. Lubiłam spędzać z nimi czas. Przy
nich nie myślałam tak dużo o przeszłości, a gdy pójdą, zapewne w niej utonę, po
dzisiejszych rewelacjach związanych z życiem Anny.
– Jak myślicie, powinnam z nią
pogadać, o tym, co znalazłam? – spytałam, idąc za nimi do przedpokoju.
Obaj wciągnęli buty na nogi, nie
dbając o sznurówki.
– A chcesz z nią o tym rozmawiać? –
Konrad, spojrzał na mnie z góry.
– Może, ale… chyba jeszcze nie
teraz. Ledwo się znamy.
– Jakoś my też, a już dwa razy
zostaliśmy u ciebie na noc – przypomniał mi Kamil, po czym nacisnął klamkę, i
machając mi na pożegnanie wyszedł.
Konrad nie zapowiedziawszy nachylił
się i pocałował mnie w policzek, po czym rzucając „cześć” wbiegł za
przyjacielem.
Ja stałam, opierając się o drzwi i
patrzyłam jak idą w górę ulicy.
Ej...ja też chcę takie bokserki. I nieważne, że są one męskie, ważne, że z Simpsonem. A za niego to mogę dać się pokroić. Co za widoki z rana, niema to jak się obudzić i od razu zobaczyć czyiś tyłek. Podziwiam Klarę za to, że chciało jej się rano posprzątać cały ten bałagan. Chociaż i tak w sumie ktoś musiał to zrobić. Czy mi się wydaje, czy jej relacje z ciotką zaczynają się poprawiać? Może zbliżą się choć trochę do siebie, podbuduje je to. Nie spodziewałam się, że natkną się na stare pamiątki rodzinne. Uwielbiam je, bo są drogocenne i przypominają nam o przeróżnych rzeczach. Teraz się tylu rzeczy dowiedzieli. Ciąża, poronienie, lekarze, wielka miłość. O co w tym wszystkim tutaj chodzi? Jestem ciekawa, co z tego może wyniknąć. Chociaż przeraża mnie trochę to, co sobie wyobraziłam.
OdpowiedzUsuńDużo weny Ci życzę i czekam na ciąg dalszy! :3
To teraz wiemy, czemu Anna jest taka jaka jest. Miał być ślub i dziecko, ale poroniła. Widocznie bardzo mocno to przeżyła. Zastanawia mnie tylko to: gdzie się podział ojciec dziecka? Czyżby postanowił ją po wszystkim zostawić, a może ona go zostawiła? Albo razem mieli wypadek i on zginął. Na razie zostawiasz mnie z mnóstwem niewiadomych w tym temacie, ale mam nadzieję, że z czasem co nieco się rozwiąże w tych kwestiach.
OdpowiedzUsuńOsobiście nie lubię grzebać w czyichś rzeczach, dlatego to zachowanie Klary trochę mnie nęci. No niby nie mogła wiedzieć, co tam znajdzie, jednak powinna wziąć pod uwagę to, że skoro ktoś coś chowa, to raczej nie chce, żeby było odnalezione i ktoś w tym grzebał... Podejrzewam, że Anna zbyt radośnie nie zareaguje na nowinę, że Klara o wszystkim wie. :x
Pozdrawiam,
Alathea
Nie wiem jak to możliwe, że nie pozostawiłam tu choć kilku słów świadczących o mojej obecności. Rozdział został przeze mnie przeczytany już dawno, dawno temu. Weszłam tu z zamiarem nadrobienia zaległości, które przez te kilka miesięcy mojej nieobecności podniosły się wręcz do potęgi trzeciej. Zabieram się więc do roboty. Poronienie? Rodzinne tajemnice? Nie tracąc czasu przechodzę do następnego rozdziału! ;)
OdpowiedzUsuńZgadnij kto?
OdpowiedzUsuńW końcu znalazłam chwilę czasu na to, by usiąść i coś przeczytać :)
Rozdział bardzo miły i przyjemny. Zdaje się, że taka tematyka jest Ci w duszy graj. Nadal podoba mi się wewnętrzna przemiana Klary, widać, że obecność chłopców działa na nią kojąco. Wydawało mi się, że Anna miała wrócić do domu później, więc nie tylko ja się zdziwiłam jej obecnością :D
Jej tajemnica i przeszłość? Cóż, może to jest właśnie to, czego Klara potrzebuje, by nawiązać przyjaźń z ciotką? :) Bardziej fajnie to sobie obmyśliłaś :)
Śmiałam się z tego "byłaś paskudnym dzieckiem" xD :D
Hej,
OdpowiedzUsuńoch, jak się okazuje to jednak miała kiedyś, życie inne oprócz pracy, choć czemu nie było ślubu, czyżby zostawił jak poroniła... nie zdać zerówki, bosko, i co zero pochwał, choć coś miłego mógłby powiedzieć , aż mnie czasami korci aby się dowiedziała co spotkało Richiego, czemu tak reaguje na dotyk...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia